czwartek, 18 sierpnia 2016

16:51. notatniki, czyli szkieuka na zakupach


Jeszcze z pół roku temu uważałam, że kajet to kajet, nie spodziewałam się, że dojadę kiedyś w życiu do sprecyzowanych oczekiwań wobec tak pospolitego przedmiotu. A jednak...

Od jakiegoś czasu zaczęłam pisać sporo i wszystko w jednym notesie: słówka (wyjątek stanowi osobny zeszycik do hebrajskiego), złote myśli, notatki z przeczytanych artykułów, notatki z kazań kościółkowych i myśli biblijne, rozkminki pamiętnikopodobne, listy wszelakiego rodzaju, zahaczające nawet o bullet journal... i małe malowanki.

Kiedy ostatnio przeglądałam notatniki w TJMAXXie (z jakiejś przyczyny zwanym, zdaje się, w Europie TKMAXXem), zrobiłam sobie stertę kandydatów, ale żaden z nich nie był idealny.
  • kajet ma być na sprężynce, bo tak się najłatwiej rozkłada.
  • papier ma być biały, nie kremowy czy żółtawy (ani też neonowozielony, różowy czy pakowy), żeby farby nie zmieniały na nim odcieniu.
  • kartki mają być względnie grube i odrobinkę szorstkie - takoż w związku z malowaniem.
  • linijki powinny nie być czarne, tylko raczej popielate. W sumie mogłabym z nich w ogóle zrezygnować, ale w tym sklepie takiej opcji nie widzę.
  • najlepiej żeby nie było żadnych fiu-bździu na marginesach - białe kartki są najlepsze.
  • okładkę poproszę grubszą i sztywną, żeby się dało pisać w każdych okolicznościach.
  • okładkowe napisy w stylu "jestem fantastyczna" czy też "mam same świetne pomysły" odpadaja z buta; w podobnym tempie eliminuje się wzorki zwierzęce i neonowe różowinki i zieleninki.
  • rozmiar winien być dość spory, bardziej w stronę A4 niż A5.
No i przy tych wszystkich życzeniach na stosiku wylądowały raptem trzy kajety. Jeden odpadł, bo miał różowe linijki. Wybór między drugim a trzecim był trudny, bo właściwie po równo spełniały oczekiwania, ale poszłam w złoto na okładce, co mnie samą trochę zaskoczyło. Przekonywujące jednak było hasełko "Be Joyful" :)


Tyle, że każda stroniczka zaopatrzona jest tam w piczesowy margines. Margines ów zostanie obcięty. Tak, będę miała cierpliwość, żeby ciachnąć wszystkie kartki, albo może niektóre zakleić jakimś ładnym papierem o bardziej sprzyjającym moim preferencjom ubarwieniu. No i powstałą w ten sposób przestrzeń będzie można wykorzystać do dolepienia zakładek, na przykład z taśmy washi.


DWA DNI PÓŹNIEJ wśród ni mniej, ni więcej, tylko Walmartowej taniochy natykam się na kajet-marzenie: białe, grube kartki, bez linijek! I na półce jest tylko jeden, jedynusi egzemplarz tego cudeńka. Nabywam... ze świadomością, że w kolejce czeka już ten z piczesowymi marginesami... trudno. Ostatnio piszę sporo, jeden zeszyt starcza na dwa-trzy miesiące. Nie widzę problemu ze zużyciem obu.


Zapisuję sobie również w rozumie, żeby mniej więcej do świąt w żadnym sklepie nie zbliżać się do działu notatnikowego :)

Brak komentarzy: