środa, 20 lipca 2016

16:45. KY3: Burbonowa improwizacja, czyli Jim Beam Stillhouse

poprzedni odcinek | następny odcinek


Wizyty w burbonowni właściwie nie planowaliśmy. Gdzieś tam na samym początku niby szukałam, w końcu Kentucky to światowa stolica burbona (koło 95% produkcji). Jakoś nic mi jednak nie wpadło w oko. Dzień przed wyjazdem, kiedy dokumenty podróżne były już gotowe, T wypatrzył Jima Beama – i to dwa miejsca, jedno w samym Louisville, a drugie bardziej na prowincji, jakieś pół godziny na południe (i w sam raz po drodze do Cave City, gdzie mamy zaklepany kamping).

Gdy minie się Louisville i wszystkie jego szkoły, stadiony, tory wyścigów konnych i lotnisko, krajobraz wyraźnie się zmienia. W Indianie sunęliśmy terenem podobnym do ilinojskiego, płaskim i kukurydzianym; w KY mamy zarośnięte drzewami wzgórza, między którymi autostrada wije się jak szara rzeka w kanionie. Od czasu do czasu mamy nawet przełom – tuż obok jezdni wyrastają pionowe ściany z poszarzałego wapienia; widać, jak budowniczy drogi dostosowywali ukształtowanie terenu i licznymi wiaduktami, i przecinaniem się przez skały.

Jim Beam przywitał nas widokiem struktur gorzelnianych i intensywnym sykiem.




Mieliśmy szczęście, bo załapaliśmy się na niemalże ostatnie bilety – za osiem dolarów zwiedza się fabrykę (okazało się potem, że tylko jej część „rzemieślniczą”, do dużej produkcji się nie wchodzi) i dostaje nieco złocistego napoju do degustacji. Zaczyna się od transportu busikiem i wstępnej prelekcji w pomieszczeniu o skwaśniałym zapachu.




Dowiadujemy się tu, że kiedy czwarty w dynastii Beamów, Jim właśnie, przeniósł gorzelnię do tego miejsca, nastały ciemne wieki, jak określił to przewodnik – czyli prohibicja. Jim przez kilka lat sprzedawał wapień, na którym leży cała posiadłość, a kiedy prohibicję odwołano, w 180 dni miał już pięć ogromnych leżakowni oraz pierwsze beczki, które mógł w nich umieścić.

Burbon powstaje z ziaren – musi mieć co najmniej 51% kukurydzy, a do tego co tam kto chce, czyli pszenica, żyto, słód jęczmienny. Gotuje się to, żeby wyciągnąć skrobię i ułatwić zadanie drożdżom (oczywiście specjalnej odmiany, objętej Beamową tajemnicą).



Trzy dni toto fermentuje – nawet dano nam popróbować różnych etapów, od słodkawego do skwaśniałego. Powstaje beer, co jest mylące, bo nie chodzi o piwo. Następnie się płyn destyluje i wychodzi low wine (znowu nie wino), destyluje się drugi raz – i mamy high wine.



Na tym etapie procesu mamy do czynienia z czyściutkim, przezroczystym płynem, który bursztynowego koloru nabiera dopiero po leżakowaniu w magazynach w dębowych beczkach, które są od środka spalone i to też nie byle jak, tylko w przepisowy sposób.



W ogóle cały proces obstawiony jest ustalonymi przez rząd federalny warunkami: i zawartość kukurydzy, i potem zawartość alkoholu dozwolona w poszczególnych etapach, i pojedyncze użycie beczek (po spuszczeniu jadą na przykład do Szkocji, do fabryki Scotcha), i długość leżakowania.

Beczki umieszcza się w magazynach, znów skonstruowanych w przepisany sposób. Budynków się nie ogrzewa ani nie chłodzi i sam klimat dokonuje przemian. Różne gatunki i smaki powstają zaś według tego, gdzie dana beczka leży – na dole czy na górze kilkupiętrowego magazynu – i w jakich proporcjach zawartość różnych beczek miesza się ze sobą oraz z wodą.



Schemat wnętrza leżakowni i zdjęcie

Model gorzelni w centrum dla zwiedzających
 A kiedy już zwiedziliśmy obiekt, zawieziono nas na degustację, co opisane zostanie w następnym odcinku.

Brak komentarzy: