poniedziałek, 18 lipca 2016

16:44. KY 2: Szklane mopy, czyli Flame Run Glass Gallery (Louisville)

poprzedni odcinek | następny odcinek


Studio Flame Run próbowaliśmy już zobaczyć kilka lat temu, ale akurat przejeżdżaliśmy przez Louisville w niedzielę i było zamknięte. Tym razem wiedzieliśmy, że uda się wejść – choć gdy zobaczyliśmy wspomniane wcześniej roboty drogowe i pozamykane drogi, miny nam trochę zrzedły. GPS chwalił się jednak, że od Instytutu dla Niewidomych wystarczy przejechać jedynie jakieś pięć kilometrów, więc zaryzykowaliśmy.

Szkieuka są tam przepiękne – kolorowe, wielkie, różnokształtne. Tyle tylko, że stanowczo nie na naszą grupę podatkową – nawet maleńki koralik, jaki mogłabym przyjąć w charakterze pamiątki, kosztował pięć dolarów. Nic jednak dziwnego – doczytaliśmy po fakcie, że Pan Twórca jest dość sławny, jego dzieła znajdują się w wielu prywatnych galeriach, na przykład Prezydenta Jimmy’ego Cartera, Condoleezzy Rice czy Susan Sarandon. Artysta tworzy też całe instalacje (strach pomyśleć, ile takie szkieuka kosztują...) Trzymaliśmy się w stosownej odległości od galeriowych półek, bo wszędzie straszyły tabliczki, że towar pobity uważa się za sprzedany.









Najciekawsze było oczywiście oglądanie samego procesu, odbywającego się w hali poniżej, z drzwiami pootwieranymi prosto na ulicę i olbrzymimi wiatrakami tuż przy nich (wychodzi na to, że wiatraki są równie ważne jak piece :). Zaledwie jeden człowiek, i to z jakiejś przyczyny odziany w długą kiecę, krążył między urządzeniami i wytwarzał nowe dzieło, ale nawet nie wiemy jakie, bo schował je w beczce, gdzie pewnie chłodziły się już inne egzemplarze.



Widać było jednak znakomicie kilka pieców, każdy do innego celu – tu grzeją się kije do formowania szkła zwane piszczelami, tam zapas szkła czeka na zaczerpnięcie kropli, w najmniejszej, ale najbardziej widocznie rozpalonej dziurze podgrzewa się na bieżąco obrabiany właśnie bąbel. Do tego stół, na którym artysta układa kawalątka kolorów wyciągnięte ze słoików, oraz ławka, na której przysiada, by kształtować przedmiot dmuchając z piszczel, a zarazem obracając bryłkę w drewnianych kubełkach na rączce, przechowywanych w kolejnym pojemniku z wodą.






Proste to wszystko, ale pewnie w praktyce nie tak łatwo jest cokolwiek sensownego ukształtować. Pasuje też do moich tegorocznych zachwytów nad skillami, czyli uzyskiwaniem jakichś umiejętności metodą długich ćwiczeń.

Wychodząc zajrzeliśmy jeszcze do drugiej części budynku – tam również można dokonać zakupów, a prócz tego przygotowano stanowiska do odbywania różnych szklanych warsztatów; zebrała się właśnie grupka witrażowa, a przy osobnym stole zaczynano przygotowania do lampwork, czyli, jak powiada wikipedia, tworzenia pereł lampowych. Nie czekaliśmy jednak, bo po pierwsze kupiliśmy tylko pół godziny parkingu, a po drugie chcieliśmy zdążyć na zwiedzanie kolejnej atrakcji, tym razem związanej z napojem, z którego słynie Kentucky.

W ramach bonusa dodam jeszcze, że Louisville wygląda na miasto troszczące się o środowisko. Najpierw zauważyliśmy dziwną skrzynkę wiszącą nad przystankiem autobusowym – doczytaliśmy potem, że jeżdżą tu darmowe „zerobusy”, całkiem na prąd, które ładują się pod tymi właśnie skrzynkami podczas wymiany pasażerów. Pojazdy zastąpiły jakieś bardzo smrodliwe trolejbusy. (Przy takich okazjach przychodzi mi zawsze do głowy pytanie: no dobra, ale skąd ten prąd? Mam nadzieję, że nie z węgla?)


A na sam koniec wypatrzyliśmy jeszcze, że parkometry mają malutkie baterie słoneczne:


Bonus numer dwa: dawno, dawno temu byłam w niedalekim ogrodzie botanicznym, żeby zobaczyć szklaną instalację, dzieło Dale’a Chihuly’ego, znanego dmuchacza szkła. Ostatnio na FB natknęłam się na filmik o nowszym dziele, Przezroczystych Cylindrach, a poniżej jest opowieść o innych „organicznych” pracach – z nawiązaniem w drugiej części do naszego ogrodu botanicznego.


Brak komentarzy: