poprzedni odcinek | następny odcinek
Chronologicznie wracamy teraz na początek wycieczki, bo zwiedzanie Peorii zaczęliśmy od Caterpillar Visitors Center. Męczy mnie trochę to, że twórcy nazwali to miejsce VisitorS Center, a nie samo Visitor; wszechpomocny Google powiada, że już się ktoś zmagał z tym pytaniem i po szybkim teście wyszukiwarki stwierdził, że używa się różnych wersji (visitor, visitors, visitor’s, visitors’). Autorytet na tejże stronie wypowiedział się, że skoro podręcznik stylu wymienia carpenters union, consumers group, taxpayers meeting jako prawidłowe, na tej samej zasadzie powinno też się pisać visitors center.
Ja tam jednak myślę sobie, że pozostanę przy visitor center. Po pierwsze – tej formy używa się chyba najczęściej (tak wynikło z testu w wyszukiwarce – visitor wyszło ponad dwa razy częściej niż visitors), a w języku bywa tak, że forma teoretycznie prawidłowa jest wypierana przez inną – i ta inna staje się najbardziej oficjalną. Przy tym używają jej niebylejakie autorytety, bo choćby National Park Service.
Po drugie, uznam sobie, że visitor ma tutaj funkcję przymiotnikową, podobnie jak słynny flower garden.
No, ale ad rem, czyli wracając do maszyn, które nas tu ściągnęły: najbardziej rzuca się w oczy mega-wywrotka 797F, choćby z tej przyczyny, że na jej pace zorganizowano kino i to z trzęsącymi się fotelami, gdzie ogląda się nieco propagandowe przesłanie od dyrekcji oraz przykłady prac, jakie wykonują Cat-maszyny.
Wywrotka zabiera do czterystu don ładunku i ma nawet wbudowaną wagę – tuż obok lusterka bocznego, które jest chyba większe od przeciętnego lustra ludzkiego, jakie się ma w domu:
Żeby się wdrapać do szoferki, trzeba pokonać dość kawałek schodków i drabinek:
A zmiana opony kosztuje koło pięćdziesięciu tysięcy dolarów (dlatego te, obok których stoję, są fejkowe czyli atrapa):
Tak monstrualne pojazdy nie przemieszczają się oczywiście po drogach – na miejsce użycia, na przykład do kopalni odkrywkowej, zawozi się je w częściach i potem przez trzy tygodnie montuje. Jest to wielkie przedsięwzięcie – a budowano by jeszcze większe machiny, gdyby nie ograniczały tego koła; ciężko jest dopasować w praktyczny sposób koła, które potrafiłyby transportować tak ogromny ciężar.
Caterpillar to jednak nie tylko ciężarówki – jeden ze sloganów mówi o tym, że każdy rozmiar maszyny nada się do setki zastosowań, a do każdego zadania znajdzie się odpowiedni rozmiar. Na środku głównej sali siedzi sobie na przykład ustrojstwo do przenoszenia złomu i podobnych surowców:
Najciekawsza jest w nim kabina, która przemieszcza się w górę i w dół, w odróżnieniu od innych pojazdów, gdzie bywa raczej statyczna. Wdałam się tam w rozmowę z przewodnikiem-komentatorem (a zarazem byłym pracownikiem), który wyjaśnił mi, że takie rozwiązanie świetnie sprawdza się na przykład przy ładowaniu złomu do wagonu – można sobie podjechać i zobaczyć dokładnie, gdzie się go umieszcza, a nie wrzucać na chybił-trafił.
Do przerzucania złomu podchodzę bardzo poważnie. |
Rozmawialiśmy chyba z trzema osobami i wszystkie były niezwykle entuzjastycznie nastawione do zwiedzających – bardzo to fajny pomysł: człowiek dowie się różności z pierwszej ręki i w sposób o wiele ciekawszy, niż przeczytanie tablicy. Nawet oglądanie filmu z takim panem jest o wiele bardziej pouczające, bo ma się na bieżąco komentarz i dzięki temu dostrzega się szczegóły, które inaczej zupełnie umknęłyby uwadze.
Wstyd się może przyznać, ale dopiero podczas tej wizyty oświeciło mnie, że wiele maszyn nie posiada kierownicy :) i cała działalność sterowana jest za pomocą drążków i pedałów w starszych modelach, a w nowszych – joystickami.
Notka o Caterpillarach mogłaby się ciągnąć jeszcze długo, więc wrzucę jeszcze tylko kilka krótkich ciekawostek, na przykład porównanie zaworów w silnikach – ta malutka szpileczka po prawej pochodzi ze zwykłego auta, a trąby po lewej z Catów:
W latach dwudziestych produkowano mały szary traktorek Model Twenty, który rozlazł się po świecie. Szczególnie upodobał sobie Kubę, Australię i Nową Zelandię.
Filmik o tym, jak odnawiano eksponat, który oglądaliśmy w Peorii:
Śrubkokrafcik:
W maju słuchałam wykładu o strefie komfortu i od tej pory co parę dni wpada mi w ucho coś związanego z tym tematem; przeważnie o wychodzeniu z owej strefy, ale w Caterpillarze czytamy, że w niektórych okolicznościach pozostawanie w niej jest bardzo wskazane.
Uff, na sam koniec notki - abstrakcyjne piękno maszyny :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz