Od czasu do czasu maluję sobie coś akwarelami - tak w przelocie, bo leżą na stole, tuż obok nich kilka pędzelków, słoik z wodą, odcinek papierowego ręcznika. Nic wielkiego, nie sięgam nawet do prawdziwego papieru przeznaczonego do tego celu, tylko smaruję sobie w notesie (może nadchodzi pora zakupu jakiegoś akwa-kajetu?)
Oczywiście, jak dzieje się to w większości przypadków, akwamaziaje są o wiele trudniejsze, niż wyglądają na Tubce. Walczę z takim na przykład liściem. Przecież liść to taka oczywista sprawa, są ich miliardy, różne kształty i kolory, powinno być względnie łatwo w coś utrafić.
A jednak nie - wychodzą bohomazy jak z pierwszej klasy. Nie pomaga nawet przeglądanie książki z botanicznymi ilustracjami. Po kilku Tubkach, tyluż próbach i dłuuuugim, ostrożnym malowaniu względnie udaje się prosty listek. A gdzie bardziej skomplikowane, a gdzie kwiaty?
Od czegoś jednak trzeba zacząć :)
Oczywiście intryguje mnie przezroczystość szkieuek, więc powstały słoiki.
W przerwie w pracy naszkicował się kiedyś kubek na nóżce.
Jeden z listków ćwiczebnych...
No i jeszcze próbka architektoniczna, w której dolna część wieży "patrzy" w jedną stronę, druga w inną, a nad wszystkim unosi się tajemniczo oderwany od wszystkiego szpic ze słowem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz