Kiedy rano udało mi się ugotować kalafior bez wykipienia, omal nie wysłałam triumfalnego smsa do T. Jest to rzadkość - zwykle białe piany nadzwyczaj podstępnie wyskakują z rondla w tym właśnie ułamku sekundy, kiedy nie patrzę, obsmarkowując ściany naczynia i momentalnie tworząc nieapetyczną skorupę na blaszce wokół palnika.
Nie należy jednak chwalić dnia przed zachodem słońca, ani kalafiorowej procedury przed jej ukończeniem. Sypnęłam tartej bułki na patelnię celem sporządzenia posypki. W międzyczasie zabrałam się za zamiecienie podłogi, co samo w sobie nie przyniosłoby żadnej szkody, ale przy tej czynności natrafiłam na telefon, który właśnie skończył się ładować i zawiadomił mnie, że otrzymał wiadomość multimedialną.
W przypadku mojej przedpotopowej komórki jest to zdarzenie nadzwyczajne, zarazem zapychające przeważnie całą pamięć urządzenia. Zajęłam się otwieraniem przesyłki... i w tym momencie poczułam swąd. Bułkowe okruszki z znacznej części uległy kompletnemu zwęgleniu. Trzeba było je wysypać do kosza wyłożonego reklamówką, patelnię umyć i zacząć proces od początku.
Przy drugim podejściu pilnowałam patelni bardzo skrzętnie, uzmysławiając sobie tymczasem, że nie mam prawdziwego masła - kiedy T leciał ostatnio na zakupy, zamówiłam masło, ale nie doprecyzowałam, że chodzi o masło prawdziwe, w słupkach. Takoż z wyrobem masłopodobnym używanym do chleba jesteśmy ustawieni gdzieś do połowy wakacji (nie ma się co obawiać przeterminowania, produkt jest ważny do października); słupki dokupi się pewnie w weekend.
Wspomniany wyrób masłopodobny po dodaniu do podpieczonej bułki najpierw zwodniczo udaje, że się rozpuszcza, ale zaraz potem zbija okruchy w bobki (a o bobkach wiem z zeszłotygodniowej opieki nad królikiem podróżującej koleżanki). Nie wiem, jaka dokładnie reakcja zachodzi przy tym na patelni, ale wygląda na jakąś polimeryzację.
Myślę, że produkt nie jest trujący (a przynajmniej nie natychmiastowo), więc jakoś to zjemy. Nie był to jednak koniec kalafiorowej pomsty - ponieważ okruszki w śmietniku dość mocno woniały spalenizną, postanowiłam je wynieść razem ze stojącą już przy drzwiach wyjściowych reklamówką zawierającą ścinki owoców i warzyw. Tu należałoby zacytować klasyka:
Idzie Grześ przez wieś,
Worek piasku niesie;
A przez dziurkę piasek ciurkiem
Sypie się za grzesiem.
Wsi całej, co prawda, nie zasypałam, ale trzeba było na nowo zamiatać kuchnię i pokój z piaseczku, i to nadpalonego.
A żeby już nie było żadnych wątpliwości, reklamówka z obierkami też okazała się nieszczelna i zostawiła na posadzce mokrą plamę.
Dlatego nie należy się cieszyć z niewykipienia kalafiora, bo konsekwencje są drastyczne, a sprzątania o wiele więcej, niż zwykłe umycie garnka i pieca.
1 komentarz:
A wystarczy polozyc drewniana lyzke na garnek I masz kalafiora w garsci:)
Prześlij komentarz