W nocy śniło mi się najpierw łażenie po strasznie niepewnych strukturach z lin i kawałków drewna, gdzieś na wysokościach i nad głęboką wodą. Potem byłam na wypasionej wycieczce w jakimś egzotycznym kraju, ale wszystkie atrakcje przechodziły mi koło nosa, choćbym nie wiem jak się starała przygotować i stawić się w określonym czasie w określonym miejscu. Znakomita metafora wczorajszych zdarzeń...
Potrzebna była plastikowa skrzynka. Najprostsze rozwiązanie – przejrzenie gratów w czterech istniejących pudłach, konsolidacja, wyrzucenie części, oddanie innych rzeczy do Sklepu Drugiej Szansy.
Problem w tym, że pudełka zawierają historię: tę najstarszą (łącznie z bawełnianą wstążeczką ze szpitala, kiedy się urodziłam!), maleńkie zabawki, chusteczkę z księciem i księżniczką w wieży; nowszą trochę – karta Ligi Ochrony Przyrody z wczesnej podstawówki, tarcze, ręcznie pisane kajety z piosenkami, gazetka, którą pisałyśmy i rysowałyśmy z koleżanką...
Sporo zdjęć – w wielgaśnych albumach, więc postanowiłam je wszystkie powyciągać z foliowych kieszonek i umieścić w jakimś pudełku, co zajmie o wiele mniej miejsca. To dość długie zadanie, więc spakowałam do skrzynki celem zaniesienia do domu.
Z kolekcją ramek też poszło łatwo, chyba z dziesięć wyjedzie do Drugiej Szansy.
A wspomniany powyżej problem bierze się stąd, że w pudłach mieszkają też zdjęcia i drobiazgi z Lat Najgorszych. Natknęłam się na obstrzępiony pamiętniczek z pierwszych miesięcy w Stanach, kartki wyharatane z notesu na metalowej spiralce. Strona za stroną smutków, samotności, poczucia, że mimo prób nie da się nic zmienić. A miało być – jeśli nie „tak pięknie”, to przynajmniej nie aż tak źle.
Pewnie odrobinę sama sobie byłam winna, bo przy niemal zerze doświadczenia życiowego (a o mądrości to nie ma w ogóle co wspominać, młoda byłam i głupia i na dodatek z fatalnym gustem) nie potrafiłam sobie sprytnie radzić z okolicznościami. Z ludźmi, którzy z natury nie byli źli, nie mieli nieprzyjemnych intencji, ale byli zupełnie, zupełnie inni i ciężko było liczyć na jakąkolwiek dozę kompatybilności. Z pewną dozą buractwa. Z człowiekiem, który sam nie potrafił sobie znaleźć miejsca w życiu, zakorzenione głęboko kompleksy i brak poczucia własnej wartości nagminnie nadrabiając poniżaniem innych. A ja byłam pod ręką...
Jeśli jednak sama trochę się dokładałam do tego stanu duszy, to zewnętrzne czynniki miały wpływ nieporównywalnie większy. I nie było znikąd wspomagania, bo z wierzchu wydawało się, że jest w porządku.
Dawno chyba nie zaliczyłam takiego doła i to z zaskoczenia, bo do garażu leciałam z entuzjazmem, że się conieco uporządkuje. Nie spodziewałam się, że po ponad piętnastu latach wspomnienia mogą wypłynąć w tak desktrukcyjny sposób. Nie jest to absolutnie żałowanie czegokolwiek (bo czego w sumie??), tylko raczej wyciągnięcie na powierzchnię nieprzyjemnych obrazów i słów przysypanych masą nowszych wspomnień.
Wieczorem uchlipałam się na jakimś babskim filmie, postanowiłam rozprawić się czym prędzej z tymi foto-albumami przy wsparciu kieliszka wina od przyjacióły, która też niejedno ma za sobą. Części nawet nie wyjmowałam z kieszonek, zupełnie nie mają znaczenia. Poszły na śmietnik razem z albumami. Na koniec przestałam się patyczkować i folie targałam, bo część zdjęć przylgnęła do nich zbyt mocno, żeby po prostu je wysunąć. A ileż można nad tym siedzieć.
Zdjęcia posortowałam na lubiane, tzn. ja i znajomi, oraz nielubiane – z Lat Najgorszych, z osobami, które te lata stworzyły i z miejscami, w których działa się ta historia. Najprościej by było te zdjęcia (i inne pozostałości) po prostu wywalić, ale tu zaś włącza się chomik i proponuje schowanie tych fotek w jakimś zakopanym głęboko pudełku.
Wyciskam z tych cytryn sok i robię przysłowiową lemoniadę – bardzo świadomie mówię sobie, jak dobrze jest teraz. Kto wie, może gdyby nie Lata Najgorsze, nie potrafiłabym docenić tego, co dzieje się obecnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz