<<poprzedni odcinek>> || <następny odcinek>>
Wstaliśmy jeszcze przy księżycu, trochę zmarznięci – niewykluczone, że nadchodzi pora wymiany śpiworów. Obecne chyba się sfilcowały i pocienkowały. Nie wyrzucimy ich jednak – zostaną wykorzystane do budowy trzeciego miejsca sypialnego w namiocie podczas wycieczek z Alicją.
Wracając jednak do dzisiejszego poranka – za dwadzieścia siódma byliśmy już w drodze i umywszy zęby oraz pozyskawszy kawę na CPN-ie (najpewniej u mormonów, bo stanowią na tych terenach 80 procent ludnosci) udaliśmy się do ptasiego rezerwatu nad Niedźwiedzią Rzeką. Nie wiadomo było, czy nadłożenie 40 mil, by tam dojechać, będzie warte wysiłku – dołożenie tego „fakultetu” oznacza najprawdopodobniej rezygnację z innej opcji na samym końcu – parku stanowego z zabytkowymi dymarkami.
Niezliczone stawy i odnogi rzeki w rezerwacie |
Opis rezerwatu w broszurze kusi jednak bogactwem dzikiego życia: z górą dwieście gatunków ptactwa, 55 000 pelikanów z pobliskiej wyspy pożywiających się w rezerwatowych jeziorach, dziesiątki tysięcy innych.
Okazało się, że dokonaliśmy dobrego wyboru: ledwo skręciliśmy na drogę prowadzącą do rezerwatu – kilkanaście kilometrów od wjazdu na oficjalną pętlę – na podmokłych polach pojawiły się liczne stada czarnych i białych ptaków.
A to tylko wstęp – na osiemnastomilowej pętli w ciągu godziny widzieliśmy dobre kilka tysięcy ptactwa, jeśli policzyć gromady oblegające lekko falistą powierzchnię dużych jezior. Co chwilkę małe armie drobiazgu podrywały się w górę przestraszone dźwiękiem samochodu; od czasu do czasu przelatywała eskadra większego gatunku, jak choćby wielkodziobych pelikanów.
Część ptaków dawała się łatwo fotografować – szczególnie te, które bardzo intensywnie spożywały śniadanie, zanurzając długie, lekko zakrzywione dzioby w mule czy płytkiej wodzie. Pelikany były trochę bardziej płochliwe (i jak one to robią, że jeśli błynie ich kilka, to wszystkie jednocześnie zanurzają głowy?) Długonogim szarym czaplom zdjęcie zrobić bardzo trudno – spowalniający samochód wprawia je w stan najwyższego niepokoju, a otwarcie drzwi jest znakiem do odlotu i wyrażenia skrzeczących pretensji o zakłócanie spokoju.
Bardzo dobrze, że tu przyjechaliśmy – byliśmy już w niejednym podobnym rezerwacie, ale żaden nie był aż tak zaptaszony. Trudno – dymarki można oglądać gdzie indziej, ale takie cuda ornitologicznej natury to rzadkość. Tym bardziej, że ze względu na wczesną porę mieliśmy cały rezerwat dla siebie i ptaki nie były jeszcze wypłoszone.
Gromady ptactwa na wodzie |
Trzy etapy odławiania śniadania :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz