<<poprzedni odcinek>> || <<następny odcinek>>
Pojechaliśmy więc do Władcy Kampingu zapytać, czy możemy się przenieść na sąsiednie miejsce, oznaczone tabliczką „1 night only”. Ponury, kościsty dziadek łaskawie się zgodził, nie wychodząc nawet zza moskitiery w drzwiach swojego kampersa.
Na nowym miejscu bez trudu wybraliśmy miejsce pod namiot, ale o wbijaniu śledzi w zbitą glebę nie ma co myśleć. Postanowiliśmy nie zawracać sobie głowy mocowaniem domku do podłoża – choćby nie wiem jakie wiatry nastały, to nas nie uniosą :) Nie założyliśmy też pelerynki, żeby przez górną, siatkową część patrzeć sobie nocą na gwiazdy.
Pomysł był piękny – Mleczna Droga wisiała nam bogato nad głowami. Niestety, gdzieś około drugiej nad ranem na horyzoncie pojawiły się błyskawice zwiastujące niebezpieczeństwo burzy. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy nie ryzykować i założyć pelerynkę. Pojawił się jednak pewien problem – cztery sznurki przyczepia się do pierścieni na rogach namiotu, ale pozostałe trzy, naciągające tkaninę, wymagają śledzi. Jak już wspomniałam, o wbiciu czegokolwiek w grunt nie było mowy, więc przyturlaliśmy kamienie i w ten sposób uratowaliśmy się przed zmoknięciem.
Ponieważ zaś temat został ogarnięty w zdjęciu tytułowym, dodaję jeszcze kilka wizualnych wspomnień - kawałek drogi z następnego poranka obrazujący jej krętość, zajączka przydrożnego i dwie ciekawostki skalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz