środa, 27 stycznia 2016

15:81. (31) Rzutem na taśmę, czyli Scotts Bluff National Monument, Nebraska (sobota)


Scotts Bluff nie było w oryginalnym planie, ale obliczyliśmy, że spokojnie starczy nam czasu, a że pewnie nieprędko zdarzy się taka sytuacja, postanowiliśmy nadłożyć nieco drogi na północ od I-80. Nebraska jest w znakomitej większości płaska jak stołowy blat, ale w najbardziej zachodniej części zdarzają się i inne ukształtowania terenu. Na kilkadziesiąt kilometrów przed pomnikiem narodowym widać już, że będzie pięknie – pojawiają się wysokie klify z piaskowca i gliny z fantazyjnie wyrzeźbionymi grzebieniami.




Między nimi ciągnie się starodawny szlak – korzystali z niego Indianie, a w bliższych nam czasach prowadził tędy Szlak Oregoński, trzy tysiące kilometrów z Missouri na Zachodnie Wybrzeże. Byliśmy kilka lat temu na wzgórzu, skąd odjeżdżały wozy z osadnikami, widać nawet jeszcze koleiny po kołach.

"Oregontrail 1907". Licencja: Domena publiczna na podstawie Wikimedia Commons

"Wpdms nasa topo oregon trail". Licencja: CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons

Rzeźba terenu na mapie w Visitor Center -
widać wyraźnie "bramę" między klifami
Tu jest z kolei maleńkie muzeum w Visitor Center, ale najciekawszy jest widok na zewnątrz, z replikami wozów, które tędy jeździły.



Podróż nie zawsze była sielanką...
obraz w Visitor Center

Jarzmo, w które zaprzęgano woły
Nie mieści mi się w głowie, jak można było się wybrać w taką długaśną trasę, zapakować półtorej tony dobytku na wóz, zaprząc do niego woły i na piechotę zasuwać na zachód. A zrobiło to mnóstwo ludzi – przez tę przełęcz, na której się znajdujemy, w ciągu 28 lat przeszło 350 000 osób. Dziennie robiło się może z osiem-dziesięć kilometrów, więc wyprawa była bardzo długoterminowa. I co z jedzeniem, piciem? Rozmaita pogoda, deszcze, zimno, wichury... Tyle, że chyba nie szło się zgubić*, skoro ciągnęły się tym szlakiem takie tłumy.

Kiedy zjawiliśmy się w muzeum po bilet, strażniczka powiedziała nam, że za dwie minuty zamykają bramę do wjazdu na szczyt góry. Popędziliśmy, rzecz jasna, natychmiast – krętą dróżką z trzema tunelami.


Ze szczytu widać bardzo daleko... i płasko. Troszkę tylko falistości, a reszta – jak walcem rozpłaszczona i widać, że używana pod rozmaite zasiewy.


Chimney Rock - tam będziemy!
Tędy przechodził jeszcze Szlak Mormoński – prześladowani w Missouri mormoni udawali się na zachód, w okolice Salt Lake City (ostatniej nocy spaliśmy właśnie na mormońskich terytoriach, co jasno widać na podstawie licznych świątyń). Niektórzy byli tak ubodzy, że nie stać ich było na woły, więc dobytek ciągnęli sami, oczywiście na mniejszych wózkach.


No i trzeba też wspomnieć o przebiegającej tędy trasie Pony Express – konnego systemu pocztowego, który działał tylko dwa lata (bo rozwój techniki nie czekał), ale odznaczał się niezwykłą punktualnością i rzetelnością. Przy muzeum stoi tablica, na której wyczytać można, że 120 posłańców przebyło w sumie dobrze ponad milion kilometrów, a poczta nie dotarła tylko raz.



...a potem przyszło nowe. Izolator z linii telegrafu.

* Z wyprawami na Zachód wiąże się wiele tragicznych historii; najbardziej znana to losy grupy Donnera, która skuszona obietnicami atrakcyjnego skrótu wybrała się do Kalifornii nowym, słabo oznaczonym szlakiem. Na skutek braku doświadczenia i serii błędów wędrowcy potracili wiele wozów i zwierząt oraz wydłużyli czas przejścia tak, że zima zastała ich w górach przed Kalifornią. Z 87 członków grupy do celu dotarło jedynie 48; niektórzy przetrwali dzięki temu, że żywili się ciałami zmarłych.

Brak komentarzy: