poniedziałek, 25 stycznia 2016

15:80. (30) Akwarium w skale, czyli Fossil Butte National Monument, Wyoming (sobota)



W Wyoming mieliśmy się nie zatrzymywać, ale nie da rady – jak się poczyta o ciekawych miejscach w przewodniku, a te miejsca leżą właściwie na trasie, to ciężko jest zrezygnować.

Noc spędziliśmy w malutkim miasteczku nad Jeziorem Niedźwiedzim w samym rogu Idaho. Ciężko było – raczej zimno (przestaliśmy dowierzać ludziom mówiącym nam, że tam, gdzie jedziemy, będzie cieplej). Do tego zdechł nam materac i obudziliśmy się na glebie; dobrze, że zaczekał z tym do ostatniej nocy. Ciekawa sprawa z tymi materacami – nasze wytrzymują właściwie jeden sezon. Może to jakiś rodzaj opłaty klimatycznej i po prostu trzeba się z tym pogodzić.

Do tego jeszcze sąsiedzi chichrali się i pokrzykiwali przy ognisku długo w noc... przychodziły mi do głowy różne zemsty, na przykład wstanie dokładnie o szóstej rano (kiedy kończy się cisza nocna) i walenie łyżką w patelnię, albo skorzystanie z gwizdka, który też mamy na pokładzie. Albo przynajmniej nieograniczone trzaskanie drzwiami samochodu (normalnie staramy się trzasnąć tylko raz, kiedy odjeżdżamy). Żadnego z tych planów nie wprowadziliśmy, rzecz jasna, w życie :)

GPS poprowadził nas następnie w stronę autostrady I-80. Zahaczyliśmy przy tym o maleńki skrawek Utah, sam narożnik, po czym wjechaliśmy do Wyoming. Visitor Center w skamieniałościach był jeszcze zamknięty, więc objechaliśmy parkową drogę, z której widać było całą okolicę, baaardzo szeroką.




Przy drodze prowadzącej do Visitor Center jest ciekawa prezentacja: kawał przed budynkiem, jeszcze na drodze, zaczynają się tablice „od początku świata”. Organizmy żywe pojawiają się na dróżce z parkingu, a bardziej znane stworzenia już na tarasie przy wejściu. Człowiek, rzecz jasna, na samiusieńkim końcu.


Przypomniało mi się wkuwanie na pamięć tego rodzaju informacji, czy to w podstawówce, czy w liceum – ale zupełnie nie miało się pojęcia o proporcjach; nie docierały do rozumu, nawet jeśli były wyrysowane na jakichś diagramach. Zostało tylko trochę słownictwa, ale w postaci mało uporządkowanej.

Wewnątrz Visitor Center są fantastyczne ekspozycje wygrzebanych w okolicy skamieniałości – od kilkumetrowego krokodyla po takie malizny, że do kamulca doczepiona jest lupa.

W eocenie, z grubsza pięćdziesiąt milionów lat temu, na tych terenach istniały ogromne jeziora.




Na ich dnie odkładały się organizmy, potem przykrywały je osady, potem – w wielkim skrócie mówiąc – to wszystko zostało sprasowane (nowe pojęcie – laminowane wapienie), a kiedy ruchy górotwórcze wyniosły dno wyżej, a potem erozja odsłoniła wnętrze zbocza – to i ludzie znaleźli piękne, szczegółowo zachowane pozostałości roślin i zwierząt.









Nie obyło się też bez pogawędki z mocno zachrypniętym panem strażnikiem parkowym, jako że przez dluższą chwilę byliśmy jedynymi gośćmi (wpadliśmy jakąś minutę po otwarciu obiektu). Jednym z eksponatów do dotykania był kawałek wapienia z szaro-czarnymi pasmami. Instrukcja mówiłą, że trzeba go podrapać i zgadnąć, co to za zapach. STACJA BENZYNOWA! Strażnik wyjaśnił, że to warstwa roślin między warstwami wapienia, która przekształciła się w związek będący prekursorem ropy naftowej i stąd ta woń.

Szkoda, że mamy niewiele czasu – chciałoby się obejrzeć te eksponaty dokładniej, ale niestety skończyło się przeznaczone na ten (i tak nieplanowany w pierwotnej marszrucie) przystanek pół godziny. Pędzimy dalej. Nie dajemy się zepchnąć z trasy żadnym brązowym tablicom, choćby nie wiem, jakie ciekawe miejsca wskazywały. Następna atrakcja w zachodniej Nebrasce, też na szybko.

Zatrzymamy się tylko na moment na wielkiej stacji benzynowej, bo kończy się nam paliwo, a ja będę wtedy miała pięć minut internetu.

Brak komentarzy: