Wyguglałam więc stronę z Keep Calm w rozmaitych językach (ciekawe czemu polska wersja zaczyna się od "Zalej robaka". Czyżby tłumaczenia nie tylko językowe, ale również kulturowe? Hm.)
Wydrukowałam sobie z innej strony szablony do literek, wycięłam, potem odrysowałam na kartonie, zagruntowałam, pomalowałam na charakterystyczny niebieski kolor - i voilà!
Okazało się, że ustawienie literek tak, żeby między linijkami były równe odstępy, a z drugiej strony żeby paragraf siedział zgrabnie na środku, to nie taka prosta sprawa. Wyszło jednak względnie prosto.
Oczywiście stempelek z koroną, niezbędny do przedsięwzięcia, wcale nie znajdował się tam, gdzie się go spodziewałam. Na szczęście wyszedł z ukrycia po niezbyt długich poszukiwaniach, ale KONIECZNIE muszę posprzatać w kraftowni, bo pokój wygląda jak po przysłowiowym tornadzie. Wpadam tam tylko i wypadam, bo zimność w nim panuje; zabieram, co potrzeba, potem odnoszę, ale raczej zostawiam i uciekam ze względu na arktyczne temperatury. Takie działania na dłuższą metę skutkują straszliwym bałaganem :)
Nie biorę, rzecz jasna, odpowiedzialności za kwestie językowe - z całego zestawu zrozumiałam tylko b'seder czyli w porządku. Koleżanka rozkminiła jednak resztę, więc chyba przedsięwzięcie można uznać za udane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz