[poprzedni odcinek] [następny odcinek]
Zadziwiająca sprawa: w jedną noc człowiek śpi w takiej dziczy, że w promieniu dobrych kilkudziesięciu kilometrów nie ma niczego; w następną – budzi się z wrażeniem, że rozbił namiot na pasku między dwiema nitkami autostrady, a tuż obok przejeżdża jeszcze pociąg. I jeszcze całkiem niedaleko mieszka wielkie stado krów – dostarczycielek wrażeń olfaktorycznych.
Zadziwiająca sprawa: w jedną noc człowiek śpi w takiej dziczy, że w promieniu dobrych kilkudziesięciu kilometrów nie ma niczego; w następną – budzi się z wrażeniem, że rozbił namiot na pasku między dwiema nitkami autostrady, a tuż obok przejeżdża jeszcze pociąg. I jeszcze całkiem niedaleko mieszka wielkie stado krów – dostarczycielek wrażeń olfaktorycznych.
Nocowaliśmy na
kombajnie kampersów, czyli przyczep kempingowych. Dostaliśmy skrawek
trawnika między placem zabaw a zadaszeniem, gdzie trzyma samochód mama
kierowniczki kampingu. Stawianie namiotu idzie nam coraz lepiej – razem z
materacem i pościelą mieścimy się w piętnastu minutach (zmierzyliśmy z
zegarkiem w ręku J). Zdążyliśmy jeszcze zrobić zakupy w
supermarkecie (choć o wiele łatwiej na tych terenach o części do traktorów niż
kawałek sera) i usmażyć kolację.
No i jest
internet! Raz pędzi, raz ślimaczy się okrutnie, ale jest. Najważniejsze było
to, że mogliśmy sprawdzić na jutro adres do Muzeum Ziemniaka, bo jakoś się nam
omskło w przygotowaniach i nie zapisaliśmy go w dokumencie wycieczkowym.
Są też
prysznice, co na niniejszej wyprawie należy doceniać J
Rano, jeszcze
wśród mgiełek podświetlanych ślicznie wczesnym słońcem, zatrzymaliśmy się na
imponującym moście nad Wężową Rzeką.
Z tablic
informacyjnych w malutkim parczku ufundowanym przez Idaho Power (kompanię
zarządzającą tamami z elektrowniami) dowiedzieliśmy się też, że pod koniec XIX
wieku miała tu miejsce gorączka złota. Dla mnie nowością było to, że złoto
występowało tu w postaci bardzo drobnych grudek, wręcz mączki. Wydobywano je ze
zbocza za pomocą wody pod ciśnieniem, a potem wypłukiwano w kolejnych etapach
procesu.
Nie było to
łatwe, ale złoto charakteryzowało się dobrą jakością. Ciekawe jest też to, że
wydobywali je... Chińczycy; na tych terenach przebywało więcej Azjatów niż w
jakimkolwiek innym stanie czy terytorium (bo były to jeszcze czasy, gdy
istniały terytoria nieprzypisane stanom.)
= = = = = BONUSY = = = = =
Zupełnie nie
spodziewałam się na tej wyprawie spotkań z latarniami. Dostępu do mórz ani
oceanów nie ma, jeziora się zdarzają, ale nie na tyle żeglowne, żeby trzeba
było je obudowywać latarniami. A tu – w opisanym powyżej parczku napatoczyła
się ławka z wizerunkiem latarnianej wieży.
Znajdujemy się
w stanie Idaho, słynnego z ziemniaków; bo ziemniak z Idaho to nie to samo, co
ziemniak odmiany Idaho! Te, które tu rosną, są wyjątkowe i istnieje wręcz specjalna komisja promująca stanowy produkt. W latach pięćdziesiątych
wprowadzono nawet logo „Wyhodowane w Idaho”. Okazuje się, że jeśli się coś robi
dobrze, to można być z tego naprawdę dumnym – nawet jeśli chodzi o coś tak
przyziemnego J
Przechodząc od
spraw ziemskich do wyższych – jesteśmy na terenach zamieszkiwanych przez
mormonów, więc co rusz pojawia się jakaś ichnia świątynia, zwieńczona
przeważnie statuetką proroka Moroniego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz