poniedziałek, 17 sierpnia 2015

15:79. (21) Krętą drogą przez Lolo Pass, czyli z Montany do Oregonu (środa)

[poprzedni odcinek]  [następny odcinek]

Wstaliśmy trochę późno – rano zrobiło się jakoś zimno, na dodatek tuż przed świtem włączył sie kolejny deszczyk (namiot znów dzielnie się spisał, ani kropelki wody w środku). Wyruszyliśmy dopiero o 7:10, a przed nami dłuuuuuga jazda – przecinamy w poprzek całe Idaho; prawie pięćset mil, z jedną tylko oficjalną atrakcją, ale sama jazda przez te tereny to atrakcja. Przepiękne góry, jezioro, mieścinki (bo suniemy głównie mniejszymi drogami, autostradą międzystanową tylko kawalątek.)

Jedziemy między innymi przez rezerwat Indian Flathead, gdzie znaki wypisane są w dwóch językach – przy czym we Flatheadowym występują wśród przedstawicieli „naszego” alfabetu znaki przedziwne, choć niby znajome – pytajnik bez kropki, jakieś ptaszki na górze, x do potęgi w czy l z dwiema poprzecznymi falkami.

Nie mam, niestety, naszego własnego zdjęcia (jak się to stało??), więc pożyczam przykład stąd:


Całość alfabetu wygląda tak:

Źródło

A tak język brzmi w użyciu:


Guglając już po powrocie dowiaduję się, że ten język niby-flatheadzki, na który się natknęliśmy w rezerwacie, przez który przejeżdżaliśmy, to jeden z przedstawicieli grupy języków salisz. Niestety, wiele z nich jest już na wymarciu – posługują się nimi jedynie niewielkie grupki starszych osób, wszędzie wpycha się angielski.

W którymś z komentarzy pod próbką języka na Tubce przeczytałam, że wymowa naszego pięknego polskiego to przy saliszach pikuś – może tam przykładowo występować w kupie trzynaście spółgłosek i ani śladu samogłoski!

Nie mam czasu zagłębiać się w szczegóły (zresztą – i tak ich nie spamiętam, a na następnej wycieczce i tak tubylcze języki będą inne). Polska wikipedia podaje kilka ciekawostek, a tu, już na koniec tematu, są przykłady pisma z dwóch języków z grupy salisz:

Źródło

Źródło
Jedyny ważniejszy przystanek to dziś przełęcz Lolo. Oprócz mnogości znaków, między innymi o zmianie stanu z Montany do Idaho, było tam raczej pustawo. 







Wnętrze Visitor Center okazało się jednak nader pożyteczne. Po pierwsze pani w kasie udzieliła nam informacji o Hells Canyon, do którego planujemy dotrzeć na wieczór, a po drugie – pan emeryt wyopowiadał nam różności przy wielkim modelu okolicznych wzniesień.

Owe ciekawostki dotyczyły głównie Lewisa i Clarka, którzy sunęli tędy nawet dwa razy – w 1805 roku i potem w 1806. Zapytawszy, czy mamy przyczepkę i stwierdziwszy, że nie, pan wysłał nas również na ziemną drogę za budynkiem, prowadzącą na łączkę, gdzie L&C rozłożyli obóz.


I może to atrakcja typu „tu pod tą gruszką” – ale zobaczenie na własne oczy niektórych krajobrazów, które oni widzieli, buduje o wiele lepsze pojęcie o ich wyprawie. Lewis zapisał w dziennikach, że był to niesamowicie trudny odcinek – przedzieranie się przez lasy pełne powalonych drzew, po stromiznach – do tego stopnia, że konie razem z ładunkiem turlały się w dół.

O łące przy Lolo Pass członek ekspedycji sierżant Whitehouse napisał zaś tak:

“We came only 18 miles today & encamped on the branch which run a West course; where we found good Grass for our Horses.”

„Przebyliśmy dziś jedynie 18 mil i rozbiliśmy obóz nad odnogą, co biegnie na zachód; gdzie znaleźliśmy dobrą Trawę dla naszych Koni.”

Za Lolo Pass – jakby to była jakaś nowina – wielki znak oznajmił, że czeka nas teraz 99 mil krętej drogi. To trasa do najbliższego miasteczka. Potem nie spodziewamy się wcale rozprostowania jezdni, tylko raczej następnego ostrzeżenia :)

Mapa okolicy wygląda zaś następująco:



Brak komentarzy: