Zdążaliśmy już w stronę kampingu na zachodniej granicy parku, ale podkusiła nas jeszcze idąca w bok droga. Mieliśmy nadzieję na wodospady (jak zwykle – nieoznaczone, bo po co ułatwiać sprawę), ale okazało się, że zamiast tego trafiliśmy na początek jeziora McDonald. Przynajmniej tak się wydawało, że wystaczy przejść kawalątek i już będziemy nad wodą. Trzeba się było jednak przedrzeć kolczastą ścieżką przez las, a potem przechrzęścić się dłuuugą kamienistą łachą. Wysiłek jednak się opłacał, bo jezioro po dniu wędrowania i kręcenia się wśród ludzi przyniosło ciszę i spokój.
Oprócz nas była tam jeszcze tylko parka z aparatem na trójnogu, która pokazała nam siedzącego na jednym z drzew orła.
Na kampingu zainstalowaliśmy się dość wcześnie – pierwszy raz zjedliśmy kolację przy świetle dziennym. Całe szczęście, że tak wyszło – bo parę minut po wejściu do namiotu zaczęło kapać.
++++++++++++++++++++++
Bonusy dzisiejsze przedstawiają zabawy z aparatem oraz jeszcze jedno zdjęcie zielonkawej wody, bo nie mogę się napodziwiać tego koloru :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz