[poprzedni odcinek] [następny odcinek]
Dalszą część dnia można by streścić w zdaniu: w Idaho jest niewyobrażalna ilość wolnej przestrzeni. Przestrzeń ta może być zajęta drzewami stojącymi na baczność jak świece, albo kostropatymi górami, albo niekończącymi się złocistymi wzgórzami, które wyglądają jak oklejone pluszem. A można też i postudiować procesy geologiczne, na przykład za pomocą słupków lawy.
Dalszą część dnia można by streścić w zdaniu: w Idaho jest niewyobrażalna ilość wolnej przestrzeni. Przestrzeń ta może być zajęta drzewami stojącymi na baczność jak świece, albo kostropatymi górami, albo niekończącymi się złocistymi wzgórzami, które wyglądają jak oklejone pluszem. A można też i postudiować procesy geologiczne, na przykład za pomocą słupków lawy.
Ci, co
mieszkają na pustkowiach, jeśli zapragną odpocząć od cywilizacji, przyjeżdżają chyba
właśnie tutaj.
Każda z
powyższych opcji wiąże się z pokonaniem zyliona zakrętów i istnienie w
tych okolicach tak porządnej drogi to zaiste niebywały wyczyn inżynieryjny.
Jeśli chodzi o
tytułowe nowości, to po raz pierwszy zdarzyło się nam skorzystać z pryszniców
na stacji benzynowej. Na kampingach w Glacier woda była tylko zimna i tylko w
umywalkach (cienkim strumykiem płynąca); całe szczęście, że nie znajdujemy się
w upalnym klimacie.
Zatrzymaliśmy
się właściwie w poszukiwaniu fastfooda, ale Tomek odkrył dwoje drzwi z
napisem shower. O radości! Klucze pobiera się w kasie, dostaje się przy
tym trzy białe ręczniki – wielki puchaty, dywaniczek na posadzkę oraz mały
kwadrat do mycia. Mydło czy szampon w tym przypadku trzeba jednak przynieść
swoje.
Zapamiętujemy
też, że warto byłoby poszukać strony ze spisem takich pryszniców i przy
wyprawie w dzicz robić sobie ściągę, ot tak, na wszelki wypadek.
Na zachód
słońca zdążyliśmy na punkt widokowy nad Hells Canyon. Niniejszym jesteśmy w
Oregonie i zapisujemy sobie najdalszy punkt, do jakiego dotarliśmy samochodem.
Widoki są
przepiękne, ale na szczycie wieje okrutnie, więc chowam się w aucie, a Tomek
robi mnóstwo zdjęć podświetlonych czerwonym słońcem gór.
Rozglądaliśmy
się następnie za noclegiem – spodziewaliśmy się kilku leśnych kampingów,
potwierdzonych również przez mapkę sprezentowaną nam przez panią na przełęczy
Lolo. Mapka była trochę niedokładna, kamping dalej, niż by się można spodziewać,
ale w końcu dotarliśmy.
Zostało nam
niewiele jedzenia – widzieliśmy po drodze znak o sklepie, ale kiedy do niego
dotarliśmy, drzwi niby były otwarte, ale pani w środku wykonała poziomy gest,
świadczący najpewniej o jego zamkniętości. Na kolację był zatem podpiekany
chleb ze smażonymi krążkami cebuli (pierwsze danie), oraz tenże sam chleb ze
smażoną papryką z czosnkiem (drugie danie). I nawet deser się pojawił – czipsy
ziemniaczane i cukierki jelly beans. Została nam jeszcze cukinia, dwie
zupki chińskie, chleb, pieczywo chrupkie i kilka ząbków czosnku. Koniecznie
trzeba jutro zrobić jakieś zakupy.
Jeśli zaś
chodzi o drugą nowość wspomnianą w tytule – mieliśmy wrażenie, że przez noc
spadła temperatura. Rano ciężko było porzucić śpiworową skórkę, a i podczas
spania człek wystawiał z kokonu jedynie nos, a nawet same dziurki w nosie, byle
tylko działał proces wymiany powietrza.
Rano przy
składaniu namiotu okazało się, że jest na nim SZRON. I tego jeszcze nie było –
żebyśmy spali w tak niskiej temperaturze J
W ramach bonusu odnotowuję tablicę wyjaśniającą powstanie kanionu oraz portret dzikiego życia z wielkimi uszami. Śliczne zwirze, tylko niebywale płochliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz