środa, 19 sierpnia 2015

15:80. (22) Dwie nowości, czyli dotarliśmy do Oregonu (środa/czwartek)

[poprzedni odcinek]   [następny odcinek]

Dalszą część dnia można by streścić w zdaniu: w Idaho jest niewyobrażalna ilość wolnej przestrzeni. Przestrzeń ta może być zajęta drzewami stojącymi na baczność jak świece, albo kostropatymi górami, albo niekończącymi się złocistymi wzgórzami, które wyglądają jak oklejone pluszem. A można też i postudiować procesy geologiczne, na przykład za pomocą słupków lawy.


Ci, co mieszkają na pustkowiach, jeśli zapragną odpocząć od cywilizacji, przyjeżdżają chyba właśnie tutaj.

Każda z powyższych opcji wiąże się z pokonaniem zyliona zakrętów i istnienie w tych okolicach tak porządnej drogi to zaiste niebywały wyczyn inżynieryjny. 


Jeśli chodzi o tytułowe nowości, to po raz pierwszy zdarzyło się nam skorzystać z pryszniców na stacji benzynowej. Na kampingach w Glacier woda była tylko zimna i tylko w umywalkach (cienkim strumykiem płynąca); całe szczęście, że nie znajdujemy się w upalnym klimacie.

Zatrzymaliśmy się właściwie w poszukiwaniu fastfooda, ale Tomek odkrył dwoje drzwi z napisem shower. O radości! Klucze pobiera się w kasie, dostaje się przy tym trzy białe ręczniki – wielki puchaty, dywaniczek na posadzkę oraz mały kwadrat do mycia. Mydło czy szampon w tym przypadku trzeba jednak przynieść swoje.

Zapamiętujemy też, że warto byłoby poszukać strony ze spisem takich pryszniców i przy wyprawie w dzicz robić sobie ściągę, ot tak, na wszelki wypadek.

Na zachód słońca zdążyliśmy na punkt widokowy nad Hells Canyon. Niniejszym jesteśmy w Oregonie i zapisujemy sobie najdalszy punkt, do jakiego dotarliśmy samochodem. 



Widoki są przepiękne, ale na szczycie wieje okrutnie, więc chowam się w aucie, a Tomek robi mnóstwo zdjęć podświetlonych czerwonym słońcem gór.




Rozglądaliśmy się następnie za noclegiem – spodziewaliśmy się kilku leśnych kampingów, potwierdzonych również przez mapkę sprezentowaną nam przez panią na przełęczy Lolo. Mapka była trochę niedokładna, kamping dalej, niż by się można spodziewać, ale w końcu dotarliśmy.


Zostało nam niewiele jedzenia – widzieliśmy po drodze znak o sklepie, ale kiedy do niego dotarliśmy, drzwi niby były otwarte, ale pani w środku wykonała poziomy gest, świadczący najpewniej o jego zamkniętości. Na kolację był zatem podpiekany chleb ze smażonymi krążkami cebuli (pierwsze danie), oraz tenże sam chleb ze smażoną papryką z czosnkiem (drugie danie). I nawet deser się pojawił – czipsy ziemniaczane i cukierki jelly beans. Została nam jeszcze cukinia, dwie zupki chińskie, chleb, pieczywo chrupkie i kilka ząbków czosnku. Koniecznie trzeba jutro zrobić jakieś zakupy.

Jeśli zaś chodzi o drugą nowość wspomnianą w tytule – mieliśmy wrażenie, że przez noc spadła temperatura. Rano ciężko było porzucić śpiworową skórkę, a i podczas spania człek wystawiał z kokonu jedynie nos, a nawet same dziurki w nosie, byle tylko działał proces wymiany powietrza.

Rano przy składaniu namiotu okazało się, że jest na nim SZRON. I tego jeszcze nie było – żebyśmy spali w tak niskiej temperaturze J


W ramach bonusu odnotowuję tablicę wyjaśniającą powstanie kanionu oraz portret dzikiego życia z wielkimi uszami. Śliczne zwirze, tylko niebywale płochliwe.



Brak komentarzy: