Pierwszą atrakcją zaplanowaną na dzisiejszy dzień była wędrówka do wodospadów St. Mary. (Nazywacze tych stron naprawdę nie wykazali się wielką inwencją...) Szlak wiedzie przez las – z początku wydawało się, że będzie zimno, więc naubieraliśmy warstw, ale wyszło słoneczko i po pierwszej porcji marszu okazało się, że nie jest tak źle.
Dość szybko
przelecieliśmy półtorej mili i
znaleźliśmy się na mostku nad wielopoziomową huczącą kaskadą o ślicznym
zielonkawoniebieskim odcieniu:
Piękno tego
wodospadu zachęciło nas do tego, by jeszcze nie wracać, tylko dorzucić sobie
kilometr (czyli dwa, licząc z drogą powrotną) do następnych kaskad. I jak to
dobrze, że podjęliśmy taką decyzję!
Po pierwsze –
niedaleko za pierwszym wodospadem ze ścieżki wspinającej się w góre dość wysoko
nad rzeką zobaczyliśmy wspaniałego czarnego niedźwiedzia, pożywiającego się
najwyraźniej nadwodnymi jagodami. Obserwowaliśmy dłuższą chwilę jego ruchy –
chyba nas nawet zauważył, ale nie wykazał zainteresowania.
Po drugie –
wodospady Victorii również były przepiękne.
Po trzecie zaś
– tuż przy Victorii znalazłam skałkę, na której mieszkały niezliczone maleńkie
roślinki. Zwykle jest problem z ich fotografowaniem, bo tkwią gdzieś przy
ziemi, trochę w mroku, ale tutaj wystawione były jak najbardziej sprzyjająco na
blask porannego słońca.
Poniższe zdjęcie celowo odwróciłam - grzybki sprawiają w tej pozycji wrażenie, że z omszonej ściany wystają czyjeś uszy :)
I jeszcze kilka bonusowych zdjęć z dalszego wędrowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz