poniedziałek, 27 lipca 2015

15:69. góra z górą się nie zejdą...

...a trzy maluchy w Chicago - owszem :) Tak, tak, chodzi o Fiaty 126. TE maluchy.

Wybraliśmy się w niedzielę na powitanie Juliana - malucha z Chrzanowa (!), który przez ostatnie dwa miesiące z hakiem przebijał się dzielnie przez 27 stanów, od Nowego Jorku poprzez Key West na Florydzie, Kalifornię, do Wyoming, Dakoty Południowej i wreszcie na metę w Chicago. Dzielny był niebywale, wyskrobał się nawet ponad Rysy i przedarł przez dział wodny.

Oto fotorelacja:



Gratulujemy Kamilowi-kierowcy (i jego towarzyszce Natalii, ale nie ma jej niestety na żadnym zdjęciu).



Przyjechała też Skoda aż z Brytyjskiej Kolumbii.




A potem zjawił się cały rządek starych polskich samochodów!



Gdyby mi ktoś jeszcze tydzień temu powiedział, że w Chicago napotkam piękną, żółtą syrenkę, to bym się postukała w głowę.




I duży fiat też był, w ślicznym żurawinowym kolorze - nie wiem, jak to możliwe, ale kiedy wsadziłam do niego głowę, zapachniało mi dokładnie tak samo, jak ze 35 lat temu w naszym czekoladowym fiacie :)


Gałka! Z zatopionym w plastiku złotym autkiem - zawsze zazdrościłam właścicielom takich skarbów.




Refleksje po tym spotkaniu mam rozmaite. Na przykład taką, że choć wśród wielu znajomych uchodzimy za "podróżników", to nasze doświadczenie z szacunkiem chyli czoła przed gościem, który ma za sobą 57 krajów i to w nie najbardziej oczywisty sposób, bo na przykład do Chin wybrał się koleją transsyberyjską, a Stany zwiedzał, jak widać, maluchem.

Ani po nim, ani po jego towarzyszce nie widać dumy z tych wszystkich dokonań - ot, po prostu swojskie ludzie, uśmiechnięci, otwarci i sympatyczni. I cieszą się z tego, że u wielu ludzi maluch na tych tysiącach kilometrów wywołał uśmiech na twarzy. Doceniają przy tym fakt, że niejedna osoba im po drodze pomogła choćby darując zimne piwo, kiedy z jakiejś tam przyczyny zmuszeni byli stanąć na poboczu.

Jeszcze inna myśl - my przemieszczamy się generalnie impalą z wielkim bagażnikiem i sporą ilością miejsca na tylnym siedzeniu, gdzie swobodnie można wrzucać wszelakie graty i w ogóle nie przejmować się ich ilością. I tak, co prawda, pakujemy się minimalistycznie (szczególnie w porównaniu z pierwszymi wyprawami, które nauczyły nas, że da się przetrwać, pozostawiwszy w domu większość klamotów, które intuicyjnie chciałoby się zabrać.) Niemal wszystko jest w użyciu, i to wielokrotnie. Natalia i Kamil mieli do dyspozycji o WIELE mniejsze możliwości, a jednak dali radę. Można się nabawić egzystencjalnego rozmyślania o tym, co tak naprawdę jest człowiekowi potrzebne.

I całe to spotkanie zmotywowało nas do zastanowienia się nad następną wyprawą, w początkach września - kroi się Kolorado, Utah i poskrobanie Nevady w postaci parku narodowego Great Basin. Stąd nowy link po prawej, na razie do przed-przedwstępnych planów, ledwo-co się wylęgających. Jedno wiadomo: na pewno jedziemy autem z klimą i większą przestrzenią w bagażniku :)

Brak komentarzy: