sobota, 18 lipca 2015

15:65. tratwą po zielonym oczku

W drodze powrotnej mieliśmy w planie trzy krótkie przystanki, które, jak to często bywa, okazały się o wiele dłuższe. Pierwszym była osobliwa struktura hydrologiczna - most syfonowy. Nijak nie mogliśmy sobie tego wyobrazić, bo też i przekład siphon bridge na most syfonowy nie jest zbyt szczęśliwy.

Chodzi o to, że dawno temu papierni potrzebna była energia spadającej wody i aby ją uzyskać, podwyższono jej poziom za pomocą tamy - ale kawałek dalej, poza miastem, żeby uniknąć zatopienia terenów mieszkalnych. Papiernia ulała następnie z betonu szerokie koryto, powyżej poziomu rzeki, żeby tę wyższą wodę prowadzić. Nieco wyżej jeszcze był most, w kolejnym korycie - ale umiejscowiony tak, że poziom jezdni był poniżej poziomu wody.

Dziś trochę trudno to sobie wyobrazić, bo woda w korycie płynie o wiele niżej, między nią a dnem mostu jest oczywiście przestrzeń. Nawet ze zdjęć ciężko wywnioskować, o co w tej strukturze chodzi. Dopiero na miejscu doznaliśmy oświecenia.



[mnóstwo zdjęć z różnych źródeł]

Tuż obok "syfonowego mostu" jest jeszcze małe miejskie muzeum z elegancką, ceglaną wieżą wodociągową w roli głównej. Zwiedza się ją nawet - ale nie wczesnym niedzielnym porankiem.


Atrakcja druga to park stanowy zawierający The Big Spring - w tubylczym języku Kicz-iti-kipi. Jest to śliczne szmaragdowe jeziorko, zasilane od spodu źródłem wypychającym ponad sześćset litrów na sekundę. Uważa się je za jeden z przyrodniczych cudów stanu Michigan - i rzeczywiście jest niezwykłe, nigdy jeszcze czegoś takiego nie widzieliśmy.




Zwiedza się je w podobnie niezwykły sposób: zbudowano mianowicie rodzaj drewnianej tratwy z prostokątnym otworem na środku. Tratwa jest samoobsługowa, można powiedzieć - poruszana jest mięśniami zwiedzających. Turysta kręci wielkim kołem, a tratwa powolusieńku przesuwa się na linie - na tyle wolno, że nie robi fal i przez dziurę na środku można obserwować dno jeziorka.




A cóż się tam nie dzieje! Wiszą pnie i gałęzie starych drzew, obrośnięte minerałami, pływają mniejsze i większe ryby. Najważniejsze jednak są miejsca, z których wypływa woda - widać nad nimi kłębiące się chmury piasku. I tak od tysięcy (?) lat.


Dobrze, że w wyglądzie tratwy jest postęp - niedługo po odkryciu tego pięknego miejsca jego zwiedzanie było o wiele bardziej ryzykowne:


Chcieliśmy sobie kupić w parkowym sklepiku jakiś suwenir, najlepiej magnesik na lodówkę, ale niestety, trzeba było się ograniczyć do widokówek i kubka. Kubek właściwie jest równie dobry jak magnesiki - chodzi o to, żeby souvenir spełniał rzeczywiście swoją funkcję i przypominał o danym miejscu, żeby odbywało się łacińskie sub-venire, z którego bierze się to słowo, czyli żeby przychodziło do głowy, wypływało gdzieś z czeluści rozumu, całkiem jak ta woda w źródełku. Jeśli się taką pamiątkę upchnie gdzieś w szufladzie, to kiszka, nie spełnia swojej funkcji. Dlatego nasze ściany pełne są różnych drobiazgów z pozawieszanymi na nich wspomnieniami :)

Na zdjęciu satelitarnym widać parking i jeziorko, a na nim
tratwę i nawet linę, po której się przesuwa :)

Brak komentarzy: