Dano mi lalki i poproszono o dostosowanie ich do historii Samsona.
Z Dalilą poszło względnie łatwo, choć musiałam nabyć bazę do sukienki w dolarowcu, bo zwyczajnie jestem za cienka, żeby uszyć kieckę od zera. Ale doszyłam z tyłu rzepy i wielką czerwoną spódnicę, więc się liczy. Zrobiłam też małe koraliczki na druciku. Ponoć jeszcze zmierza do mnie okrężną drogą jakiś bling czyli świecidełka do ewentualnego przyozdobienia dzieła.
Z Samsonem rzecz jednak ma się zupełnie inaczej. Kiedy Kenowi zamieniłam turkusowe gatki na szatkę przypominającą standardowe biblijne ilustracje, wyszłą mi po prostu kobietka z krótką fryzurą. T oświadczył, że to nijak Samson nie będzie.
Ale ja się uparłam i zmontowałam perukę. Bo Samson miał długie włosy, więc może w ten sposób uda się jakoś wybrnąć z sytuacji.
Nie uda się. Powstała raczej egipska księżniczka, nadająca się ewentualnie do historii Mojżesza.
Na szczęście dano mi też i drugiego gostka - o wiele bardziej męskiego.
Ponieważ twarz jest aż tak realistyczna, podejrzewam, że to jakiś znany zapaśnik, ale że się kompletnie na rzeczy nie znam, to nie wiem jaki.
W komplecie są jeszcze Filistyni - jako tabliczka, którą można nosić, postawić albo nawet wykorzystać w teatrzyku.
Jak słowo honoru, nie spodziewałam się, że Keny są takie zniewieściałe. Mam wrażenie, że producent bierze tę samą twarz i tylko zmienia resztę czaszki - na gładko dla Barbiów, do posadzenia włosów, albo na wystająco, do namalowania czupryny Kenowi. O tempora, o mores. Gdzie ten świat zmierza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz