poniedziałek, 22 czerwca 2015

15:55. wiejska wyprawa

Wybrałyśmy się wczoraj z Alą na farmę, po raz nie-wiem-już-który, bo byłyśmy już tak zwyczajnie, i na małych owieczkach, i na strzyżeniu owiec, i na zwiedzaniu domu. Tym razem główną atrakcję stanowił hayride, czyli jazda na wozie na paczkach słomy. Tak naprawdę powinno się zatem mówić strawride, a nie hayride, ale trudno.

Na początku zahaczyłyśmy standardowo o centrum dla zwiedzających połączone ze sklepikiem. Zobaczyłyśmy przez okno powracający z poprzedniej rundy wóz i Ala tak się nim podekscytowała, że zasuwała za nim prawie że na zderzaku (nieistniejącym), a babcia ledwie za nią nadążała. (Zapamiętać na przyszłość: nie wybierać się na takie wycieczki w klapkach ledwo co trzymających się stóp.)

Piękne było to zatrzymanie i odetchnięcie wsią; spojrzenie na pola z budynkiem gdzieś na horyzoncie, podziwianie intensywnych kolorów lata i młodego życia w postaci urodzonych na wiosnę jagniąt i kurczaków. Ktoś mógłby powiedzieć, że jak się widziało oceany, górskie szczyty i kaniony, to pole kukurydzy nie zachwyci. A jednak... bo kawałki piękna są wszędzie.










Brak komentarzy: