Wraca od czasu do czasu taki sen: jestem w pięknym domu z wieloma pomieszczeniami - każde z nich to uczta dla oczu. A to cud widoki, na przykład na morze, a to kotary z drogich materiałów, a to fikuśne parkiety i wymyślne meble. I wiem, że w którymś pokoju jest fortepian oraz odczuwam wielką chęć zagrania na nim, ale nijak nie mogę go znaleźć. Już-już widzę jakieś pudło, które by przypominało instrument, ale podchodzę i okazuje się, że to jednak szafka albo coś, żadnych klawiszy nie ma. Albo ma, tylko całkiem nie do użytku.
Może to obraz pracy w pracy. Choćbym nie wiem jak się starała, od powrotu nie jestem w stanie "zagrać", to znaczy znaleźć się w punkcie, gdzie mogłabym głębiej odetchnąć i mieć poczucie, że ogarniam. Mozolnie przemieszczam się od jednego zadania do drugiego, a lista ciągle się wydłuża i ciągle są jakieś błędy - trochę moje, trochę innych osób. Dzisiaj okazało się, że albo ja źle pewną rzecz zrozumiałam, albo druga osoba założyła, że rozumiem i nie trzeba mi detalicznie wyjaśniać... w każdym razie wydawało mi się, że mam do czynienia z zadaniem prostym i niezbyt czasochłonnym, a okazało się, że to mała puszka Pandory. I tak co chwilę, z małego zawiniątka wyłażą niekończące się potargańce.
Za to w domu kraftuję dwie sprawy - obie są dziś w stanie "praca w toku". Filiżance potrzebne jest jeszcze denko, wnetrze i talerzyk, a łódź być może dorobi się żagla na słomce. A następnie piętnastu kopii na sobotę :)
1 komentarz:
Gonienie własnego ogona... niechby się znalazł w końcu ten fortepian. Przynajmniej krafty dają złudne ale jakże ratunkowe złudzenie, że nie trzeba się spieszyć. Kraftująco będę wspierać dziś po południu też, pokroiłam trochę papierów na album, w domu klejenie :-) Filiżanka i łódka, wiadomo- efekt wow :-)
Prześlij komentarz