T zabrał się dość znienacka za wymianę podłogi w sypialni, co wiąże się z megastresem wynikającym z konieczności przebrnięcia przez sterty książek (wszak podłogi nie wymienisz bez przestawienia półek z tymiż) i WYRZUCENIA coponiektórych. Połowa mojej osoby znakomicie rozumie, że to krok we właściwym kierunku, bo przestrzeń mamy ograniczoną - T kusi na dodatek perspektywą pustego metrażu na półkach (no, może raczej centymetrażu), który będzie można zagracić NOWYMI książkami. A juści.
Druga połowa szkieuki morduje się jednak emocjonalnie z tym procesem, wobec czego wracam myślami na jordańskie pustkowia, na górę Nebo, i dodaję komentarz do obecnego zdjęcia tytułowego, stamtąd właśnie. Piękne to było miejsce, na którym zjawiliśmy się przed świtem, by oglądać wschód słońca... i patrzeć jak Mojżesz na dolinę Jordanu i gdzie tylko oko sięgnie. Sięgnęło i do Morza Martwego, widocznego bladym paskiem na poniższym zdjęciu, i patrzyło też pod nogi, na kolorową roślinność praktycznie pustynną. Z daleka niby nic, a jednak zielsko jest.
Co ciekawe, jakimś cudem pożywienie na tych wzgórzach znajdują owce i kozy - fakt, nie wszystko jest takie kolczaste, jak dzisiejsze zdjęcia (wybrałam co atrakcyjniejsze kształty), ale i tak występuje w minimalnych ilościach. A zwirze jakoś jedzą.
1 komentarz:
Jakie to zielsko nieprzyjazne... z wyglądu.
Prześlij komentarz