środa, 13 maja 2015
15:42. jordańskie zdjęcie z historyjką
Ponieważ z wora wspomnień ciężko jest cokolwiek wybrać, a o chronologicznym podejściu do sprawy w ogóle nie ma mowy, zacznę od jednego z moich ulubionych zdjęć i połączonej z nim serendypii. Rzecz działa się w Wadi Rum, po południu, i miał to być dodatek do wędrówek po niezapomnianej Petrze. Przejechaliśmy odcinek autostrady na południe, ku Akabie (choć z tą autostradą tak naprawdę nie wiadomo, bo czy kwalifikuje się, jeśli chodzi po niej trzoda, a kierowcy nie do końca przestrzegają kierunku jazdy?), potem jeszcze trochę chudszą drogą ku samej wiosce.
W wiosce urzekły nas widoki, przepiękne, pustynne skały - ale nie mieliśmy zbytnio czasu ich oglądać, bo zgarnęli nas od razu nagabywacze. "Czemu chcecie sami tu gdzieś chodzić? Czemu nie pojedziecie dalej, do centrum? A może wyprawa jeepami po pustyni?"
Jeepy kosztowały coś po czterdzieści dolarów od łebka, czego nie mieliśmy w planach budżetowych - w ogóle w żadnych planach zresztą. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy dalej do wioski, bo od pójścia na szlak odstraszyła nas gromada rzeczonych jeepów czatujących na nieszczęsnych turystów, przez którą trzeba by się przedrzeć w drodze ku skałom. Widoki mijaliśmy cudne, zatrzymywaliśmy się w celach fotograficznych, bo gdzie nie spojrzeć - widokówka. A i wielbłądy się napatoczyły, kilka na wypasie, jeden maszerujący przez drogę.
Na końcu parkowej drogi dotarliśmy do wioski, ale tylko zawróciliśmy i zemknęliśmy z powrotem - tam czaiło się jeszcze więcej jeepów i rozmaitych nagabywaczy. Z jednej strony łatwo to zrozumieć: w Jordanii bida, bo turyści boją się wojny z państwem islamskim (która tak naprawdę nie odbywa się w samej Jordanii), każdy potrzebuje coś zarobić, ale z drugiej strony mamy i my swój budżet i wielce nierozumne byłoby rozwalanie go na samym początku wycieczki. Tak, że uciekliśmy, a panowie przy bramie wjazdowej objęli już swoimi mackami nową parę ofiar, więc obyło się bez pytań.
Niemniej jednak wyjeżdżaliśmy ciut rozczarowani. Wadi Rum nie zawiodło pod względem krajobrazu, ale chyba te namowy przekroczyły pewną granicę przyzwoitości, choćby naszą własną. Sunęliśmy z powrotem na nocleg do Wadi Musa, miasteczka, skąd wchodzi się do Petry, aż tu nagle po prawej stronie napatoczył się pociąg i stacja kolejowa. Wsadzimy nos - czemu nie, czas się nam zwyższa, a pociąg na pustyni to ciekawe zjawisko.
W kilka minut rozczarowanie znikło, bo oprócz pociągu odkryliśmy jeszcze tory zasypane piachem, zmierzające gdzieś w bok - trudno powiedzieć, czy to miała być bocznica, czy może cała osobna linia kolejowa. Żeby było jeszcze ciekawiej, wpadliśmy przy okazji w dość wietrzną pogodę, która przemieszczała piach na wydmie zasypującej rzeczone torowisko. Cudo! Zdjęć natrzaskaliśmy bez liku, może więcej pojawi się tu kiedy indziej... a dziś tylko jedno, całe ociekające wspomnieniami. Mniam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz