Cisza tu na chwilę była zapadła - nie żeby się nic nie działo, wręcz przeciwnie... i rozum nie do końca to wszystko ogarnia.
Na razie nie będę jednakowoż wędrować zbyt daleko w przeszłość - ot, zeszły weekend, z pewną niespodzianką.
Powyżej jest latarniana praca w toku - od jakiegoś czasu mam takiego
czarmsa czyli zawieszkę i dopiero teraz zamontowałam do niej kółeczko, żeby się dało nosić. Oczywiście można na łańcuszku - ale dlaczego nie na żyłce z drobnymi koralikami w kolorach morskich fal? Latarnie nawet bardziej mi się w tej chwili kojarzą z jeziorami, bo właśnie te mamy na wyciągnięcie ręki...
W sobotę powstał z kolei drrrrramatyczny naszyjnik z koralowcami i koralikami, które wyglądają jak nasionka granatu. Nie umiem rozpoznać co to takiego - czy szkiełka, czy może kryształ górski; na pewno materiał jest farbowany na czerwono.
Naszyjnik wystąpił wczoraj w kościółku, z czerwoną spódnicą otrzymaną w prezencie w Polsce.
Koralikowa działalność wzięła się zaś głównie z wygrzebania tacy, którą z kolei dostałam spadkowo z półtora roku temu i właściwie nic z nią nie robiłam. Prosty przedmiot, a tak ułatwia sprawę!
W pakiecie było też mnóstwo zapinek i innych elementów łączących, trochę koralików, żyłka... a i ja sama mam zakiszone koralikowe zasoby, bo w sklepie można kupić takie rzeczy tanio i oczywiście wędrując między półkami myśli się, że"dziś wieczorem zaraz zrobię z tego COŚ". A potem czas wymyka się z rąk i składy rosną.
Jestem jednak na dobrej drodze do wyprodukowania z pół tuzina naszyjników :)