Tak się właśnie dziś czuję po pracy (którą przecież bardzo lubię)... kiedy mi nerwy puściły i ręce się trzęsły oraz w zasadzie wszystko inne. Kiedy człowiek, skądinąd sympatyczny, ale bez-myślny i bez-troski, znów narobił głupich błędów i najwyraźniej spodziewał się, że poprawię, co tam trzeba. Ale od jakichś dwóch tygodni nie ma chyba dnia, żeby czegoś nie spartaczył. Właściwie to nie wiem, czy od tych dwóch tygodni było coś czego NIE spartaczył.
Ucho się więc urwało, kropla przelała dzban. Trach. Od jutra wszystkie partactwa będą zwracane - na piśmie i z kopią do szefostwa, tak mojego, jak i człowieka. I ani nie drgną, dopóki nie zostaną poprawione. Nie jestem już w stanie pracować w taki sposób - żeby za dnia odkręcać to, co popsuli inni, a swoją przydziałową pracę robić wieczorem. Koniec okradania mnie z czasu. I koniec nerwów.
Wydrukowałam sobie piękny napis:
KEEP CALM
AND
DON'T LET TIME THIEVES
ROB YOU OF YOUR INNER PEACE.
I plan mam taki, że jutro zamknę się z laptopem w pokoju z drzwiami, wystawię kartkę, że pracuję nad pilnymi projektami. I może wreszcie się odkopię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz