Nie dość, że zgroźne temperatury (podejrzanie często wpadają mi na ekran linki o globalnym oziębieniu...) w Chicago działo się wczoraj tak: na dom koło lotniska Midway spadł mały samolot transportowy; spaliła się stara szkoła (nawet była zaklasyfikowana jako zabytek), a że pożar był wielki, wstrzymano ruch trzech linii kolejki podmiejskiej; na Lake Shore Drive, bardzo ważnej arterii, spalił się autobus, co spowodowało zamknięcie drogi na dłuższy czas; w Tribune Tower, jednym z wieżowców w centrum, a zarazem siedzibie radia i telewizji, pękła rura, na skutek czego na dwadzieścia minut padło nadawanie programu radiowego.
I to wszystko zanim wyszłam do pracy, tzn. T zawiózł mnie swoją impalową limuzyną, bo z powodu małej epoki lodowcowej odwołano im pracę. Apokalipsa jaka, czy co?
(Z pewnością nie globalne ocieplenie.)
W departamencie kartek -takie tam, recyklingowe, z elementami wyciachanymi z tego, co mi podrzucono.
I z motylka od Mrouh :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz