niedziela, 7 września 2014

14:86. (1) Z patelni na wzgórza, czyli od Chicago do Dakoty Południowej (piątek – sobota)

Po raz pierwszy w historii naszych wypraw Gromadziennik powstał w wersji cyfrowej; laptop pojechał z nami głównie ze względu na pilne tłumaczenie, ale okazało się, że zapisywanie na nim kolejnych zdarzeń jest łatwiejsze niż na papierze (i stanowczo bardziej przyjazne dla oczu Czytelnika, bo laptopowi nie trzęsie się ręka).

Zatem ulotki i wszelakie pamiątki będą na razie mieszkały w pudełku, a podczas długich zimowych wieczorów zostaną może wklejone do tradycyjnego albumu. Tu zaś będę się dzielić notatkami poczynionymi na gorąco, na trasie, i zdjęciami tego, co udało nam się zobaczyć.


[następny odcinek]

Wyjechaliśmy tym razem o dziewiętnastej, nawet wcześniej, niż się przymierzaliśmy. Możliwe, że doszliśmy po prostu do wprawy, każdy wie, za co jest odpowiedzialny, tygodniową wycieczkę pakujemy praktycznie bez konsultacji i jakoś wszystko jest na swoim miejscu. Dość eksperymentalnie jedziemy z planem wyprawy na czterech stroniczkach rzadkiego druku oraz z górą przewodników. Będziemy się wielu rzeczy dowiadywać po drodze, bo na szczegółową rozkminkę nie było po prostu czasu.

Oprócz przewodników wieziemy też książkę o dwóch historycznych podróżnikach – Lewisie i Clarku, bo nasza trasa będzie się wielokrotnie spotykała z ich wędrówką sprzed 210 lat. Spodziewamy się rozmaitych miejsc typu „tu pod tą gruszką”, ale też ciekawie będzie pooglądać krajobrazy, jakie widzieli podczas swojej wyprawy.


Przed nami pierwszy odcinek – długi :) L&C nie wiedzieli dokładnie, jaka odległość ich czeka – to dopiero przygoda! Cały czas mierzyli jednak przebytą drogę i dziś wiadomo, że na trasie około 6600 kilometrów od początku Missouri do Oceanu Spokojnego pomylili się w pomiarach o niecałe 65 kilometrów.


Już w Wisconsin nastąpiło pierwsze odkrycie – CHEESE CURDS, dla których nie mamy zbytnio polskiej nazwy: kęsy serowe? Na stacji benzynowej – jak przystało na Wisconsin, Krainę Serowych Głów, stan nabiałem stojący – była wielka szafa pełna serowego bogactwa. Aż dziw, że Tomek do tej pory nie wiedział o istnieniu owych kurd, ale zdaje się, że wyjechały od razu w górne partie jego sero-rankingu.

Źródło
Wjazdu do Minnesoty nie zauważyliśmy – ciemno było, roboty drogowe i na dodatek co kawałek burze do tego stopnia, że niektórzy stawali na poboczu i przeczekiwali. My jednak sunęliśmy dalej, z drzemką gdzieś po pierwszej chyba.

Takoż po nocy minęliśmy granicę między Minnesotą a Dakotą Południową, gdzieś chyba był kolejny przystanek na drzemkę... a potem dalej pola, pastwiska, szare niebo, płaskość.

Po przekroczeniu szerokiej, leniwej MISSOURI (tu odnotowujemy pierwsze skrzyżowanie szlaków z Lewisem i Clarkiem, którzy 2010 lat temu płynęli z towarzyszami w górę tej rzeki, przecinającej Dakotę na pół) krajobraz zmienia się diametralnie, a wraz z nim pogoda. Rzadko widać wielkie, płaskie pola z kukurydzą – zresztą mapka z miniprzewodnikiem, pozyskana gdzieś nad ranem w centrum dla zwiedzających, powiada, że właściwie na Missouri plantacje kukurydzy się kończą. Mamy teraz niebieskie niebo, cudne, zalane wczesnoporannym słońcem wzgórza, a między nimi od czasu do czasu wiszą tumany, przez które trzeba się odważnie przebić, bo otulają też i autostradę.


Z mapki dowiedzieliśmy się też, że można się w Dakocie Południowej spodziewać słoneczników – i są! Widać z autostrady spore pola (choć gdzie im tam do ilinojskich mórz kukurydzy) zalane jaskrawożółtą plamą. Wszystkie głowy mają owe słoneczniki zwrócone w jedną stronę – na wschód – więc ponieważ suniemy na zachód, w sam raz można zrobić odpowiednie zdjęcie. Jeśli się na pole patrzy z drugiej strony, efekt znika.


Jeśli założyć, że słoneczniki „wędrują” twarzami za słońcem, powstaje pytanie: co dzieje się w nocy? Czy słoneczniki wiedzą, ze na rano trzeba się obrócić na wschód i w nocy powoli się przekręcają? Czy rano następuje wielkie zdziwko i MYK, szybkie odwrócenie kwiatu?

Śniadanko zjedliśmy na kolejnej rest area, z widokiem – a jakże – na pole słoneczników i wśród ćwierkania jaskółkopodobnych ptaszków, rezydujących pod samym dachem zabudowania. No i było też przysłowiowe świeże wiejskie powietrze. Posileni suniemy dalej. Jeszcze jakieś dziewięć godzin do celu.

Mapka przebytej drogi:


Brak komentarzy: