wtorek, 22 lipca 2014

14:80. wspomnienie z Izraela

Dostałam dziś rano do przetłumaczenia list z Izraela. Tysiąc słów napisanych przy dźwiękach syren ostrzegających o rakietach przez ludzi, których dzieci i wnuki zostały zmobilizowane do obrony kraju. Trudno cokolwiek o tym powiedzieć, bo wszystko wypadnie albo patetycznie, albo w ogóle nie będzie przystawało do sytuacji. Nie znam osobiście autorów, ale to przyjaciele przyjaciela, więc niemal na wyciągnięcie ręki. A że mentalnie siedzę od miesięcy na Bliskim Wschodzie, tekst przeorał mi duszę.

Przypominam sobie, jak jechaliśmy do Izraela z oczekiwaniem piękna, historii, zabytków, jakiejś może nostalgii. Czegoś takiego, jak wybrzeże w Ejlacie czy widoku znad Jeziora Galilejskiego na górę Hermon.



Zdumiała nas jednak wielka ilość żołnierzy - podróżowaliśmy z nimi autobusem do Beer Szewy wyobrażając sobie, że to musi być jakiś specjalny zjazd... a to raczej norma. Nie pamiętam zbyt wiele, bo od kilkudziesięciu godzin trwał nasz osobisty "przerzut" na trasie Chicago-Stambuł-Tel Awiw-Beer Szewa - Ejlat i szybciutko zmorzył mnie sen. Jednak podróż transportem publicznym, gdzie cywile i wojsko przemieszani są mniej więcej w proporcjach 50/50 robi niesamowite wrażenie, jeśli się nie jest ani trochę przyzwyczajonym do widoku mundurów, a szczególnie broni.


A potem zaplątaliśmy się raczej niechcący w zasieki na granicy z Egiptem i ponownie poczuliśmy, że druty kolczaste, wojskowe posterunki i punkty kontrolne naprawdę istnieją.


Paradoksalnie - w kraju, gdzie szalom to pewnie jedno z najczęściej wypowiadanych słów, pokój jest o wiele mniej oczywistym dobrem niż u nas.

Brak komentarzy: