Tłumaczenie, oczywiście. Pisanie. W pracy pięć dni trzeba upchnąć w czterech, bo piątek jest wolny na okoliczność Dnia Niepodległości. Powoli myślę o przygotowaniach do wyjazdu (niecały miesiąc!!), ale w długi weekend suniemy do Wisconsin, co też wymaga przygotowania teoretycznego i praktycznego.
W sobotę rano padł mój piękny nowy laptop. Znowu marnacja czasu, dzwonienie do obsługi klienta (tradycyjnie do Indii). Bez skutku, smrt, przyślą pudełko i laptop pojedzie do wskrzesiciela, bo nie wychodzi już poza najpierwsiejszy ekran z logo HP.
Wyciagam stary laptop, bo przecież nie mogę przerwać tłumaczenia. Ten nie chce działać. Mega frustracja. Okazało się wreszcie, że to kwestia zegara - miesiąc leżał w kącie, wyryckał się z prądu, flaki się zresetowały. Przywołanie kalendarza i zegara do aktualności usunęło problemy. Komp się wlecze, co prawda, bez włączenia do kontaktu wytrzyma może z pięć minut i jeszcze trzeba uważać, bo jest feler w wejściu z prądem i bardzo łatwo drucik wyskakuje. Ale jest, mam na czym klepać. Na wycieczkę pojedzie laptop T, Pisklak doinstalował Worda i polskie znaki, których przedtem nie było.
W zębie leczenie kanałowe, na razie wstępnie dostałam antybiotyk, który mnie w pierwszy dzień usypiał jak jakaś tajemnicza afrykańska substancja. Wielką siłą woli trzymałam się przy życiu. W końcu tyle jest roboty! W piątek spadła mi korona z zęba - pytam u dentystki, czy mam wpaść od razu, czy wytrzymać do wizyty klepniętej na następny tydzień. Dają termin na dziś rano na dziewiątą - ale mam przecie wizytę z kotem na ósmą u weta, więc pewnie bym nie zdążyła. Rezygnuję.
Kot na szczęście jako tako - w pół roku przybyła mu uncja, więc nie jest źle, ale mi się coś zdaje, że przybyło mu więcej, tylko ostatnio znów schudł. Nie chce brać leków, więc musimy wymyślić nowe strategie. Dawać żarcie, które uwielbia (czyli z puszki), ale mieszać z tym normalnym z saszetki, bo za bardzo się opcha i będą kłopoty kiszkowe. Albo kupić pill pockets i chować w nie pigułę, żeby kocurek zjadł.
Dodatkowo jeszcze zajmuję się kotami od Pani z Dołu, która wyjechała na wakacje. Kociołki bardzo miłe, tylko czuję się nieswojo, kiedy dwa takie czarne stworoki gapią się intensywnie - dziś rano siadły koło siebie i PATRZĄ :)
A jeszcze zapas zmrzlin dla Pisklaka jako zadośćuczynienie za opiekę nad naszym kotem w weekend, a jeszcze to, jeszcze tamto...
Tu i ówdzie próbuję jeszcze wyciosać kilka minut na klejenie, przygotowując głównie kartki na Akcję Specjalną 2015. Oto dwie prace w toku - papierowy ręcznik, akwarela, wybielacz. Krateczki będą jeszcze pomalowane na czarno.
W następnej kolejności - temat szyciowy, bo mam stempelek oraz stare wykroje ze Sklepu Drugiej Szansy, które kupiłam za JEDNEGO CENTA. Niemożebyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz