Celem
przewietrzenia rozumu (głównie mojego) wybraliśmy się na niedzielną wycieczkę
możliwą dzięki temu, że nie było baby-sittingu. Trasę w całości układał T, bo
ja oczywiście mam głowę w słowach.
Pierwsza atrakcja
była takiego rodzaju, że niejeden stuknąłby się w czółko i zastanawiał, po co
zjeżdżać z autostrady i pchać się wiejskimi drogami – do połamanego kawałka
betonu gdzieś w kukurydzianym polu. A to ważny i ciekawy kawałek betonu!
Otóż z któregoś
wpisu, który wpadł na moją fejsotablicę, dowiedziałam się o istnieniu strzałek
rozsianych po Ameryce. Strzałki te pochodzą z czasów, gdy nawigacja lotnicza
była jeszcze w powijakach, ale fruwało się z jednego końca kontynentu na drugi
i jakoś trzeba było trafić. Zmontowano więc swego rodzaju system wspomagający –
bardzo oczywisty, po prostu na ziemi ulano z betonu wielkie strzały, malowane,
o ile się dobrze doczytałam, na żółto.
Na terenach
okołochicagowskich o strzałki trudno, bo zostały zaorane i zabudowane. W drodze
do Iowa T wypatrzył jednak jedną w polach – i całe szczęście, że podane były
przy niej namiary GPSowe, bo inaczej by to było ciężko znaleźć.
No i strzałki tak
naprawdę nie znaleźliśmy, a jedynie betonowy kwadrat, na którym stała zapewne
wieża, bo strzały zaopatrzone były jeszcze w wieżyczki.
Można powiedzieć
w takiej sytuacji „i gdzieś mnie tu, chłopie, przywlókł, w kukurydzę, do
oglądania kawałka połamanego betonu” – ale satysfakcję mieliśmy wielką, a ja uwielbiam,
kiedy taki drobiazg, na który nikt nie zwraca uwagi, okazuje się zabytkiem
historycznym i jest do niego doczepiona całą fascynującą historią.
Oto mapka, gdzie
takie strzały albo ich pozostałości były i są, natomiast zdjęcia można sobie pooglądać TU i TU.
Źródło |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz