wtorek, 11 lutego 2014

1419. dziesięć milionów pociągów ze śmieciami...

...czyli o tym, jak nie zostaliśmy właścicielami ziemskimi.

T znalazł był wczoraj w skrzynce grubachną kopertę opatrzoną numerami sprawy, z sądem jako nadawcą - adrenalina mu na chwilę podskoczyła, bo takie pisma zwykle nie zwiastują niczego dobrego. Po otwarciu okazało się, że to powiadomienie z sądu o odrzuceniu skargi o to, że urząd miasta zaplanował nową uliczkę, która jakoby odcina znaczne części działek, które potencjalnie nadawałyby się pod zabudowę.

T poczytał i nijak się do sprawy nie odniósł, bo nie był świadom, że jest właścicielem jakiegoś kawalątka działki (kto wie, czy nie w postaci wysypiska śmieci) - tym bardziej, że nigdy nie dotarło do nas powiadomienie o ZŁOŻENIU owej odrzuconej skargi. Dziwne było również to, że ktoś raczej nieznajomy go tu namierzył, po pół tuzinie przeprowadzek w Nowym Kraju i kilkunastu latach niebycia w Starym.

Zadziwiająca jest też sądowa umiejętność przewidywania, która zakłada, że amerykańska poczta (u nas występująca pod postacią miłego skośnookiego pana) posługuje się polskim bądź francuskim - bo tylko w takich językach wydrukowany jest piękny pomarańczowy formularz przylepiony do koperty naklejkami z motywem wag, a zatytułowany POTWIERDZENIE ODBIORU.

Ciekawe, co zrobi sąd, kiedy nie dostanie ani potwierdzenia odbioru, ani zwrotu przesyłki? Będzie składał reklamacje? Będzie wysyłał nową paczkę? Tak czy siak - kroi się zamieszanie na skalę międzynarodową :)

Przy okazji przypomniało mi się, jak to niedawno i ja niespodziewanie okazałam się właścicielką działki - tyle, że nie było pewności, czy na tym moim dziedzictwie zmieściłby się  choćby leżaczek, bo to był jakiś skrawek ogródka. Czym prędzej zrzekłam się tego ścinka na rzecz mieszkającej tam rodziny, bo po co mi on.

Wracając jednak do wczorajszej sprawy - T przeczytał początek i koniec, a ja z ciekawości zaczęłam zgłębiać całość grubego pliku papierów, siarczyście opieczątkowanego na różowo i na czarno. Zaczęło się nawet dość rozumnie, ale potem dziarskiego autora poniosła wyobraźnia, a za to opuściły wszelkie zasady interpunkcji wraz ze znajomością ortografii, umiejętnością dzielenia tekstu na paragrafy i w ogóle pisania na maszynie. Stąd liczne kwiatki w rodzaju "artykółu" czy tekst wyjeżdżający na margines, a następnie ginący w odmętach przestrzeni poza kartką i zaczynający się w kolejnej linijce od całkiem  innego wyrazu. Co się zaś tyczy przecinków - można odnieść wrażenie, że piszący sypnął nimi na kartkę z garści jakoby makiem i zostały sobie tam, gdzie akurat spadły.

Za półmetkiem tych kilkunastu stron nie mogłam się już powstrzymać od chichrania, albowiem natrafiłam na taki fragment:


Cały wieczór wyobrażaliśmy sobie niepomierność tej bzdury - dziesięć milionów pociągów ze śmieciami sięgnęłoby na Księżyc i to niejeden raz, a wręcz owijałoby się między Ziemią a naszym satelitą po wielekroć, niczym łańcuchy na choince. Zachodzi też obawa, że gdyby zaczęto owe pociągi zapełniać najpierw omawianą górą śmieci, a następnie wszystkim, co znajduje się dookoła, to na miejscu Tatr mogłaby powstać depresja na miarę Morza Martwego. A Księżyc obciążony taką masą materiału gotów by był wypaść z orbity.

I z jednej strony popłakaliśmy się ze śmiechu, ale z drugiej zasmuciliśmy - z kilku powodów. Po pierwsze, że wśród tuzina zamieszanych w sprawę "poszkodowanych" nie znalazł się ktoś, kto by potrafił wytworzyć sensowne pismo. Nie jesteśmy w stanie ocenić, czy rzeczywiście są poszkodowani, czy też jest to objaw pieniactwa - tak czy siak, nieporadność w zakresie ojczystego języka jest przerażająca. 

Po drugie zaś - że kancelarie i sądy rozmaitych instancji muszą się przedzierać przez takie bzdury i pewnie czytać więcej niż raz, bo po jednym razie nie da się tego zrozumieć. A następnie traktować je poważnie i odpowiadać. (Z odpowiedzi wynika, że jedynym zasadnym argumentem w skardze jest punkt o pomylonych imionach kilkorga uczestników sprawy, ale to akurat ma się nijak do przeprowadzenia ulicy przez działki.)

T w każdym razie przyjął pismo do wiadomości oraz do szuflady i nie zamierza nic z nim robić, bo nie za bardzo nawet wie, gdzie ta jego domniemana własność się znajduje. I dlatego nigdy nie zostaniemy magnatami nieruchomościowymi, bo raz po razie odmawiamy przyjęcia oferowanych nam gruntów.

Brak komentarzy: