Na słodko, bo w środę było się w bibliotece miejskiej na małej prezentacji o czekoladzie. Prowadzący, właściciel mini-fabryczki czekolady, pośrednio zachwalał swoje produkty, ale nie było to zbyt nachalne - podobnie jak krytyka wielkich producentów. Czekolada jest jak tłumaczenie, tak mi przyszło do głowy - ani jednego, ani drugiego nie da się zrobić szybko i dobrze. Pan mówił właśnie, że był kiedyś na wycieczce w Wielkiej Fabryce, która chwaliła się, że skróciła proces z dwóch dni do pół godziny - i w takich warunkach uzyskanie dobrego produktu końcowego po prostu nie jest możliwe. W tłumaczeniu też trzeba słowa dobierać powoli, sprawdzać, obracać jak w bębnie w jakimś zakładzie - i dopiero potem wychodzi ładny tekst.
Dobra czekolada wymaga też dobrego surowca - beans czy też nibs nie mogą być bylejakie, a ponoć najlepsze idą - uwaga - do Europy i na skutek tego tania europejska czekolada jest lepsza od drogiej amerykańskiej. Tak twierdził Pan Czekoladzista.
Z tłumaczeniem bywa może nieco inaczej, bo kiepskawy "surowiec" można w przekładzie trochę nareperować. Ale zdarzają się i kulfony nieprzetłumaczalne, bo zbitka słów nie ma sensu w języku wyjściowym, albo gramatyka jest tak zamotana, że nie da się zrozumieć. Pamiętam takiego mówcę, który tworzył zdania bardzowielokrotnie złożone i otwierał jedno zdanie podrzędne po drugim - ale ich nie zamykał. Tłumacząc na żywo trzeba było po prostu trochę zmyślać, bo inaczej się nie dało. Albo przyzwyczaić się do faktu, że zdania zaczynające się przykładowo od "sądząc, że..." nigdy nie doczekają się logicznego dokończenia i każdy segment trzeba proaktywnie tłumaczyć jako osobne stwierdzenie.
Tyle o czekoladzie i słowach - w połączeniu z powyższym dwie niedawne karteluszki, takoż ze słodką tematyką:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz