Na poniższej mapce trzeba sobie jeszcze dowyobrazić odcinek z San Jose do Puntarenas, od którego zacznie się jazda w pierwszy dzień - potem zaś wsiada się na prom i płynie z Puntarenas na półwysep, do jednej z dwóch miejscowości - zależy, na jaki akurat prom zdążymy.
Oprócz promu będzie jeszcze drugie pływanie - do parku narodowego Tortuguero na wschodnim wybrzeżu. Nie da się tam zajechać, można zalecieć samolotem (ceny zaporowe) i na początku zmartwiliśmy się, że ceny łodzi też nie dla nas, a przy tym płynięcie z miasteczka Limon trwa za długo, żebyśmy się wyrobili. ALE wszędobylski internet znalazł też inną metodę, potwierdzoną potem w przewodniku drukowanym jako bezpieczną, choć niewygodną. UNCOMFORTABLE - tak to było określone. I jak się ma problemy z kręgosłupem albo jakieś strachy, to raczej nie będzie się czerpało przyjemności.
Bo najpierw jedzie się na koniec świata dżunglą po drodze asfaltowej, potem po żwirowej. Skręca się gdzieś na środku plantacji bananów, potem przy boisku do nogi itp. Zajeżdża się nad rzekę, wsiada się do łodzi z lokalsami, no i płynie koło półtorej godziny, może dwie - bo pora sucha i może zajść konieczność wyjścia z łodzi i przepchania jej przez mieliznę.
I dociera się na koniec, po krętej rzece w dżungli i szerokiej rzece, do której wpada owa wąska, do Tortuguero, gdzie DOK dla łodzi oznacza małą plażę przy dużym drzewie. I tam zostaje się na noc.
Kilka zdjęć pożyczonych z odnośnej strony:
Można też sobie wykupić za kilkadziesiąt $$ albo i za stówę "zwiedzanie dżungli" za pomocą łodzi. Ale nas nie stać... a poza tym - taka jazda transportem publicznym (za jaki się uważa ową eskapadę) jest o niebo ciekawsza. Choć nie ma co zakładać na nią ładnych nowych adidasków, bo teren wygląda na mocno błotnisty. No i to przepychanie łodzi przez mielizny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz