Wybraliśmy się w środę na tradycyjną wyprawę do Miasta celem obejrzenia Wielkiej Choinki. Udało się nam nawet znaleźć więcej niż jedną - i wyszło na to, że ta najbardziej oficjalna (w środku) wygląda dość marnie, mimo że zawieszono na niej najogromniejsze bombki.
Kolorowa choinka przed Hancockiem była cała rozćwierkana - ktoś rzucił kilka kromek dla ptactwa, a i w gałęziach było mnóstwo pierzastych gości.
Zwiedzanie Chicago o tej porze roku wiąże się z pewnymi niebezpieczeństwami, na przykład lodem spadającym gdzieś z setnego piętra.
W Hancocku co roku tworzą jakąś świąteczną wystawkę - tym razem wygląda ona tak:
Bębenkowiec miał trochę niewyraźną minę - nic dziwnego, skoro trębacz trąbił mu prosto do ucha!
Namierzyliśmy też postać przytuloną do drzewa (czyżby tree-hugger?) - nie sądzę jednak, że taka pozycja chroni przed wspomnianym powyżej spadającym lodem :)
Fajne szyszkowe dekoracje.
Szopka też była, a jakże! Przyprószona śniegiem.
Tuż obok szopki - żywe dzikie życie w postaci gołębi grzejących pióra przy wiecznym ogniu.
W Chicago najwyraźniej dołożono ścieżek rowerowych - ale oznacza to, że pas do parkowania przesunął się bardziej ku środkowi jezdni. Dziwnie się troche z tym czułam, nie miałam pewności, czy aby wolno stać w takim miejscu...
Paryskie wejście do Metry (do MetrY, nie do MetrA :), prezent od Francuzów. W Paryżu mają takich secesyjnych wejść więcej, autorstwa niejakiego Hectora Guimarda.
Pozdrowienia z Zimnego Miasta! Chętnie byśmy wysłali do Polski parę stopni spod zera... ale niestety nie ma jeszcze takiej technologii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz