czwartek, 5 grudnia 2013

1397. właściwie prawie nic sobie nie kupiłam...

...ale jakoś nawiozłam z Polski całą masę rzeczy. Cukierki i czekoladki się dość szybko zjadają, ale oczywiście są też i przedmioty trwałe. Oto mała galeryjka - zdjęcia niezwykle marne, bo pstrykane przed świtem (ach, ta zmiana czasu), a nie chcę już dłużej zwlekać, życie idzie do przodu, trzeba się brać za bary z rozmaitymi prodżektami.

Dokonałyśmy tradycyjnej dorocznej wymiany z Mrouh, polegającej na tym, że ona przysyła mi różne dobra w (najczęściej) pudełku na pizzę, po czym ja pakuję to, co przywiozłam i czym prędzej odsyłam. Ot - takie wędrujące pudełko, ale tylko dwuosobowe. Tym razem doświadczałam lekkich niepokojów, bo pizza przybyła, a ja czekałam w nieskończoność na pakę, jaką wysłałam sobie do Polski, a zwlekała i zwlekała. (Odkąd linie lotnicze zaczęły żądać kosmicznych opłat za dodatkowy bagaż, wysyłam prezenty paczką.)

Takoż i przybyły KARTKI - tu pożyczyłam zdjęcia z bloga Mrouh, bo moje wyszły iście masakryczne i wstyd by było dzieła w ten sposób potraktować. Obie są cudne, a ta zielonkawa ma tyyyyle warstw i nie wiem, czy nie pójdzie w jakieś ramki (jeno bez szkła) i na ścianę.


Druga część to przydasie. Papiery widoczne w tle, masa kształcików z wycinarki, wycinanki z niby-drewna, rameczki z masy (bardzo dziwna sprawa - o wiele lżejsze, niż by się człowiek spodziewał, ręka doznaje zaskoczenia), dwa zestawy pięknych pieczątek z Tuluza. Mniam.


Przyjechał też papier z latarnią i oknem - w żaden sposób nie nadaje się on do pocięcia i wykorzystania :) To kolejna ozdoba na ścianę. Dziękuję :)


W drugiej części galerii będą książki.

Jedną z misji było nabycie nowej Biblii dla T - z wycięciami z oznaczeniami ksiąg, z przypisami... nie dało się jednego i drugiego jednocześnie, są tylko wycięcia, ale za to fajna okładka z zamkiem.
Berek Grajower - kapitalna książeczka, kompilacja listów Żyda, którego Niemcy wypędzili z Chrzanowa w czasie wojny, ale dzięki fantastycznej pamięci 69 lat później Berek był w stanie spisać wspomnienia stanowiące cenne źródło historyczne. Nie ma w tym jednak napuszenia i wielkiej naukowości - ot, opowieść o dawnych czasach.
Chaima Zylberklanga poznaliśmy w Izraelu, więc jak zobaczyłam, że w biblioteczce Taty stoi kilka egzemplarzy jego książki, jeden musiał wybrać się do Chicago :)
Daukszewicza dostałam od siostry - mam do niego nieustający sentyment.
Wiersze dała mi lokalna poetka, znajoma z dawnych czasów.
Gojów i Żydów kupiłam dla T, podobnie jak piratów i templariuszy. (Oczywiście kusiły mnie rozmaite powieści, ale z powieściami jest tak, że przeczyta się je raz i wędrują na półkę. Na półkach miejsca jest niewiele, a poza tym mam zawsze na pamięci ograniczoną ilość bagażu... i tak pozwolono mi przewieźć ze cztery nielegalne kilogramy :) Powieści poza tym mamy z miejskiej biblioteki.)
I wreszcie książeczka z serią artykułów naukowych - takoż zwinięta z Tacinej szafki.


Dostałam też dwa kalendarze - jeden z Krakowem (poszedł do pracy), a drugi zawiśnie najpewniej w kraftowni.


I tu zakończymy pierwszą część galerii - w końcu jest już 4:25 rano, trzeba się brać za inne zajęcia :)

1 komentarz:

poziomka pisze...

Dzień dobry,
Niestety nie znalazłam adresu e-mail na Pani stronie.
Chciałabym przekazać informacje na temat możliwości współpracy
Proszę o kontakt na kontakt@blog-media.pl zaznaczając w treści wiadomości jakiego bloga dotyczy
pozdrawiam serdecznie