Wracamy dziś do ostatniej wyprawy (od tamtego czasu zdążyliśmy już być w muzeum kolejowym w Union i w zeszłym tygodniu na farmie, więc wrażenia troszeczkę się zacierają... może właśnie tym bardziej trzeba do nich wracać i nie dać się przytrzasnąć sprawom codzienności.)
Zatrzymujemy się w Portland w stanie Maine - od dawna intrygował mnie fakt, że po niemal lustrzanej stronie amerykańskiego kontynentu jest drugie Portland, w Oregon.
Główną atrakcję Portland wschodniego stanowi latarnia morska - ponoć najbardziej obfotografowana latarnia wschodniego wybrzeża (ale jak to zmierzyć?) Stoi sobie ona na skale, jak przystało na rasową latarnię, a tuż obok jest drugi kamulec, oddzielony wąską wodą.
Latarnię zamówił sam George Washington; zlecając budowę murarzom zalecił, by postawić ją jak najmniejszym kosztem, bo tworzący się właśnie rząd był raczej ubogi; murarze mieli wykorzystać kamienie z brzegu i z okolicznych pól, żeby łatwo było je dostarczyć na miejsce budowy.
Mapka musi być - widać na niej, że zaczęliśmy zjeżdżać "w dół", czyli kierujemy się na południe, spychani trochę na zachód kształtem lądu. I tak już będzie przez dłuższy czas.
Pod latarnią znaleźliśmy się o zmierzchu i w mżawkowej aurze; tym lepiej dla nas - można było próbować uchwycić latarniane światło.
Zdaje mi się, że te skały powinny stać, a nie leżeć? Niezłe tu musiały być procesy geologiczne...
Na skałach wymalowany jest pamiątkowy napis o statku, który rozbił się tu w pewną Wigilię i nikt nie wie dlaczego - widoczność była dobra, kapitan znał szczegóły brzegu... a tu brzdęk, wjechali w tę dodatkową skałę. Załoga latarni zorganizowała akcję ratunkową i przeprowadziła podróżnych na ląd, więc obyło się bez ofiar. Pozostała jednak zagadka.
Kolejną postacią związaną z latarnią w Portland jest jeden z najbardziej znanych poetów amerykańskich - Henry Wadsworth Longfellow. Bywał on w tym miejscu, przyjaźnił się z latarnikiem, i w jego wierszach przewijała się tematyka morsko-latarniana. Fragment jednego z dzieł upamiętniono na tablicy:
"Sail on!" it says, "sail on, ye stately ships!
And with your floating bridge the ocean span;
Be mine to guard this light from all eclipse,
Be yours to bring man nearer unto man!"
W mglistej pogodzie słychać było wyraźnie buczący sygnał. W związku z nim udało mi się upolować kilka znaków do kolekcji:
Nareszcie jakaś trąbka! Pod latarnią zachowano malownicze urządzenie używane dawniej do ostrzegania w kiepskiej widoczności.
Na wypadek, gdyby ktoś nie miał jeszcze dość portretów latarni...
Uff, jedziemy wreszcie na nocleg. Salem - o którym będzie w następnym poście - wysepka z niemal niewidocznymi resztkami fortu i pięknie oświetloną elektrownią. Pod elektrownią tośmy chyba jeszcze nie biwakowali :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz