czwartek, 12 września 2013

1368. znakologia 1 - Kanada

Niniejszym zaczynamy relację z ostatniej wyprawy - zobaczymy, jak daleko nam się uda zajechać, bo odcinków powinno być ze dwadzieścia :) Mamy też myśl przewodnią - wszelkiego rodzaju znaki.

Pierwsza część naszej trasy wiodła najpierw przez Illinois, Indianę i Michigan, a następnie przez Kanadę (patrz mapka na samiuśkim dole posta.) Bladym świtem w sobotę przeprawiliśmy się przez granicę w Port Huron, gdzie najpierw nadzialiśmy się na niemiłego celnika, któremu przeszkadzało to, że T popijał w trakcie oglądania paszportu kawę, oraz to, że do Kanady jedziemy praktycznie na jeden dzień.

Potem wpakowaliśmy się całkiem niepotrzebnie na plac, gdzie odsyła się podejrzanych do przetrzepywania auta - cóż, takie mamy z dawna przyzwyczajenia, że na granicy musi być jakaś zawiłość. Przetrzepaniowy celnik musiał zadzwonić do tamtego niefajnego i wreszcie znaleźliśmy się Na Drugiej Stronie.

Przez Toronto przefrunęliśmy autostradą nie zatrzymując się - i tu, uwaga, ZNAK 1-1: tablica o tym, że ruch sunie płynnie i na głównej autostradzie i na drogach do niej dochodzących, a przynajmniej tak się domyślamy, bo u nas takich znaków nie ma.


Słynną toroncką wieżę z kulką widzieliśmy tylko z daleka, a przy drodze były raczej struktury mieszkalne, o takie:


ZNAK 1-2! Jesteśmy w Quebeku! (Quebecu?) Do francuskiego podchodzi się tam całkiem na poważnie, czasem w ogóle nie ma napisów po angielsku. Bu.


I wreszcie dobraliśmy się licznymi ślimakami do Montrealu - tu ZNAK 1-3, o tym, że w temperaturze 0 stopni można wpaść w poślizg. Hm, a jak przyjedzie Amerykanin, to zero stopni nic mu nie mówi...


Bez kłopotu znaleźliśmy miejsce do zaparkowania i rozkminiliśmy parkometr. Na pierwszy rzut poszła kaplica Notre Dame de Bon Secours.

 
W kaplicy trafiliśmy akurat na probe śpiewu z organami, więc się nagrało mały filmik. Można na nim zwrócić uwagę na zwieszające się z sufitu łódki - jako że kaplica stoi niemalże w porcie, w takiej właśnie formie przynoszono tu wota.
 
Najfajniejszą dla mnie atrakcją była wieża zegarowa w porcie, nad rzeką św. Wawrzyńca. Niby-że replika londyńskiego Big Bena, ale zdaje się, że musiano wprowadzić oszczędności i replika jest jakoby niedokładna.
 

Wewnątrz wdrapujemy się po jadowicie czerwonych schodkach na samą górę.

 
Po drodze oglądamy mechanizm zegara - fantastyczna sprawa, stoi się tuż obok ogromniastych tarcz i patrzy, jak ruch trybików przy jednej z nich przenoszony jest na pozostałe trzy...

 
...i słyszy się przy tym wszystkim, jak upływa czas:


ZNAK 1-4 - schodki są ponumerowane!


Z maleńkiego pomieszczenia nad zegarem oglądamy most przez rzekę św. Wawrzyńca...


...oraz park i stary port.


W ogóle w tym Montrealu jest dość wodniście, całe mnóstwo korytek, baseników - taka przestrzeń publiczna.

 
Pora jednak była na powrót w stare miasto - na dobry początek spotkanie z muzyką (dziwnie znajomą np. z Krakowa).


Gdzie spojrzeć, wszędzie budynki-starocie...


...przemawiające do nas z francuskim akcentem.


ZNAK 1-5 - lilijki!


I jeszcze bazylika Notre Dame - imponująca struktura...


...a przed nią Pan od Baniek.

 
Dla urozmaicenia zaczęły przy tym wszystkim bić bazylikowe dzwony, więc musiał powstać kolejny filmik dla zapamiętania dźwięku.


ZNAK 1-6! McDonald's w staaarym budynku (choć na Floriańskiej w Krakowie kamienica pewnie jeszcze starsza, ale nie wiem, czy jest tak wyraźny kontrast). W tym przybytku należy zapomnieć, że to FAST food - dotarcie do lady, żeby zamówić, zajęło ponad 20 minut, a przygotowanie jeszcze z 10. I goście i obsługa nader flegmatyczni. Dobrze, że się nam nigdzie nie spieszyło, tylko kiszki marsza grały równie głośno, jak powyższe dzwony.


W drodze do auta znaleźliśmy jeszcze taki malowniczy znak 1-7:


I na tym się zatrzymamy - i mamy nawet odnośny znak 1-8 :)


A na koniec mapa - no bo mapa musi być:

Brak komentarzy: