Każdy stan ma swoje motto - powyższe Live Free or Die jest ponoć najbardziej znaną sentencją. Jej autorem jest pewien generał, weteran wojny o niepodległość (zwanej też rewolucją amerykańską). Zaproszono go na święto z okazji rocznicy ważnej bitwy w tejże wojnie, lecz ze względu na kiepski stan zdrowia nie mógł się wybrać na uroczystości; wysłał jednak toast zawierający tę sentencję.
(Na marginesie - wojna o niepodległość to czas, kiedy 13 pierwszych kolonii postanowiło uniezależnić się od Wielkiej Brytanii; w jej trakcie, 4 lipca 1776 roku ogłoszono Deklarację Niepodległości. W walce brały udział znane nam, mocno opomnikowane postacie, takie jak Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski.)
Uff, po małym wstępie historycznym spoglądamy na mapę z główną atrakcją NH Górą Waszyngtona:
W drodze do początku drogi na szczyt skorzystaliśmy z leśnego skróciku o dość wątpliwej nawierzchni i niewyraźnym oznakowaniu. Udało nam się jednak znaleźć początek krótkiego szlaku prowadzącego do potrójnych wodospadów (znak 3-2):
Szlak był krótki, ale okazał się dość intensywny. Wiódł przez cudny, zielony las, pełen omszałych kamulców i wielkich odłamów skał. Wspinaliśmy się po wilgotnej glebie i podstępnie śliskich szpilkach, w przyjemnym chłodzie i przy akompaniamencie potoku przepychającego się między kamieniami.
Piękne to było, choć wymagało trzymania się pazdurami korzeni i gałęzi; zupełnie nie mam pojęcia, jak przeprawiła się tamtędy napotkana para, taszcząca w nosidełku na plecach malutkie dziecko. To jedyni ludzie, jakich tam napotkaliśmy - miejsce to jest ponoć mało znane i dlatego daje możliwość obejrzenia natury w takim stanie, w jakim była dawniej.
Skrócik doprowadził nas następnie do głównej drogi, a ta - do początku wspinaczki (samochodowej, w końcu jesteśmy w Ameryce :D) na Górę Waszyngtona, jeden ze szczytów w Paśmie Prezydenckim, gdzie kolejne wzniesienia nazywano wedle następujących po sobie prezydentów.
Góra ta jest sama w sobie dość ciekawa. Wysokość nie jest może jakaś piorunująca - niecałe dwa kilometry - ale szczyt znajduje się w miejscu, gdzie spotykają się fronty z Kanady, z Północnego Zachodu i znad Atlantyku. Z tej przyczyny pogoda jest tam niesamowicie zmienna i mało sprzyjająca.
Mieliśmy swego rodzaju pecha, bo towarzyszyły nam jedynie pędzące chmury - chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałam chmur na wyciągnięcie ręki! Nie było wielkiego wiatru - a przez średnio 110 dni na rok wieje tam z prędkością przekraczającą huragan. Nie było ulewy ani nawet deszczu - a opady roczne wynoszą dwa i pół metra. Śniegu spada średnio koło ośmiu metrów, choc był i rekordowy rok z czternastoma metrami.
W centrum dla zwiedzających na szczycie góry można obejrzeć żartobliwy filmic Breakfast of the Champions - drobny fragmencik poniżej:
W budce na początku ośmiomilowej drogi prowadzącej na szczyt uiściliśmy opłatę i pobraliśmy materiały, łącznie z cedeczkiem o drodze i instrukcjami, jak jeździć po stromiznach.
Krajobrazy były piękne.
Potem wyspindraliśmy się wysoko, do chmur...
...ale motocykle są wszędzie!
W przeciwieństwie do drzew - bliżej wierzchołka zrobiło się pustawo.
Na samą górę trzeba było jeszcze wyleźć po schodach, przy których stał znak 3-3:
Samochód zostawiliśmy na parkingu nad... no właśnie, nie wiadomo nad czym. Bo nie widać niczego.
Na górze znajduje się obserwatorium i gromada rozmaitych masztów, których cel nie jest mi znany.
Mam nawet zdjęcie z jednym z nich - zawsze chciałam mieć zdjęcie z masztem :)
Zrobiliśmy sobie też zdjęcia z tablicą (znak 3-4) o rekordowym wietrze - 372 km/h.
Na powyższych fotkach widać też, że jeden z budynków przyczepiony jest do gruntu łańcuchami. Są też i inne techniki - na przykład obstawienie domku kamulcami.
A tak jest ogólnie na szczycie:
Na Górę Waszyngtona można też wyjechać kolejką (tonącą po chwili w białej plamie, bardzo podejrzane). Poniższe zdjęcie to eksperyment z ustawieniem do robienia miniatur, dlatego troche dziwnie wygląda :)
W centrum dla zwiedzających znaleźliśmy też tablicę (znak 3-5) wyjaśniającą tytułową najgorszą pogodę na świecie:
No i potem zostało jeszcze tylko zjechanie, chwilami mrożące krew w żyłach (jakoś chmury zawsze się chytrze odsuwały, kiedy można było zobaczyć przepaść obok wąskiej drogi; barierki, jeśli istnieją, to są niewidzialne.)
2 komentarze:
Well done.Great work.Thanks for sharing this informative post with us.Kerala Vacation Packages
Feeling good,Atleast i got your blog.So amazing.Really wonderful.
Mobile Trace Number
Prześlij komentarz