wtorek, 28 maja 2013

1332. mosty i latarnie, czyli kciuk i małe wielkie jezioro

Wybraliśmy się na część długiego weekendu do Michigan, aż na drugą stronę stanu - T wypatrzył tam kilka atrakcji geograficznych i innych, głównie wodnych.

Zaczniemy od mapnika i mapy nietypowej, bo znalezionej na posadzce przystanku dla podróżnych. Najdalszy punkt, do którego zdążamy, znaduje się tam, gdzie stoi pomarańczowy słupek:


Tak wyglądała trasa...


...tutaj trasa na tle prawie wszystkich Wielkich Jezior (Jezioro Górne - Superior - troszkę mi się uciupało)...


...oraz porównanie wycieczki do skali kraju.


Kolejna mapa pokazuje stan Michigan, składający się na dole z rękawiczki (widać kciuk?) oraz z Upper Peninsula na północy. Obie części połączone są pięknym mostem Mackinac.


Tu zaś mamy bardziej szczegółowy widok kciuka z miejscami, które zwiedzaliśmy: mostami, latarniami i deltą rzeki St. Clair. Z jeziorami jest o tyle ciekawie, że wie się zwykle o pięciu Wielkich - Michigan, Superior, Huron, Erie i Ontario, zupełnie przy tym zapominając o stosunkowo małym (10x Śniardwy :) jeziorku St. Clair. Siedzi ono sobie wygodnie między Huron i Erie - z Huron płynie do niego rzeka St. Clair, a na południe z jeziora wypływa rzeka Detroit, prowadząca, któż by się spodziewał, do Detroit.

Jezioro St. Clair, pomimo swej mikrej w porównaniu z pozostałymi wielkości, domaga się od czasu do czasu dołączenia do Wielkiej Piątki.

Przeprawiają się tędy wielkie statki oceaniczne, a to dzięki Drodze Wodnej Świętego Wawrzyńca. Mieliśmy chrapkę na ich oglądanie, ale trafił się słownie JEDEN. TU można sobie jeszcze pooglądać fajną interaktywną mapę Wielkich Jezior.

Ciekawostką jest też spora delta, jaką tworzy rzeka St. Clair wpływając to jeziora o tej samej nazwie - tu z kolei mieliśmy nadzieję na ptactwo wodne w ilościach hurtowych, ale największa atrakcja była całkiem inna. O tym jednak w innym odcinku :)


I ostatnia już plansza w naszym mapniku - jest nieco zamieszania z nazwami Kciuk (The Thumb) oraz Blue Water Area. Zależnie od źródeł nazwy te - w znacznym chyba stopniu zwyczajowe - albo się nakładają, albo Kciuk jest na północy, a Błękitne Wody na południu.


UFFF! Gratulacje za przebrnięcie lekcji geografii; przechodzimy do pierwszego mostku (a nawet dwóch) - w parku historycznym Sanilac, gdzie znajdują się petroglify stworzone przez starożytnych Indian. Jedyne takie miejsce w Michigan - petroglifów spodziewać się można raczej na Zachodzie, a tu mamy do czynienia z piaskowcem w klatce i pod dachem, żeby chronić cenny kamulec przed erozją pogodową i ludzką. (W amoku po sześciu godzinach jazdy zapomnieliśmy zrobić zdjęcie całości i musiałam pożyczyć).

Źródło

Tak wygląda ów kamulec - trochę niewyraźnie, bo światło pod dachem marne, ale widać, że są na nim wyryte kształty. Są i większe dziury - wandale próbowały sobie wygryźć niektóre petroglify i wziąć do domu! Nic dziwnego, że konieczne było ustawienie zasieków.


Na poniższym zdjęciu widać jeden z wyraźniejszych wzorów, Łucznika - T nawet sobie sporządził odbitkę, korzystając z przygotowanych dla "młodszej młodzieży" kraftów.


Tu widać właśnie wspomnianą tabliczkę, na której robi się odbitki.


Na tej tabliczce jest wodna pantera (?) związana z innym jeszcze petroglifem na tej skale, przypominającym jako żywo grabie (przewodnik mówił, że wygląda to jak menora). Te dwa wzory przedstawiają indiańskie wierzenia meteorologiczne. Menora to Ptak Grzmotu (thunderbird), który machając ogromnymi skrzydłami wywołuje grzmot właśnie, a przy tym ciska oczami błyskawice. Zjawiska te wprawiają w przerażenie wodną panterę, ze strachu tłukącą ogonem w jezioro i wzbijającą w górę wodę, która następnie spada w postaci deszczu. I wszystko jasne :)

Udaliśmy się potem na jednomilowy szlaczek, częściowo brzegiem rzeczki Cass - baaardzo dziwnej. Można odnieść wrażenie, że napotkało się właśnie pierwszą plagę egipską - wodę zamienioną w krew.


A to najprawdopodobniej taniny z korzeni drzew, tylko światło wyjątkowo osobliwe.


Dla równowagi było też i miejsce sprawiające wrażenie, że właśnie spadł śnieg (albo manna :) - a to kłaki z kwitnących drzew.



No i na koniec należy się słowo o moście przecież, bo cała wycieczka opleciona jest wokół nich właśnie i wokół latarni. Otóż wyleczyłam się (na chwilę) z marzenia o przejściu wiszącym mostem, na przykład takim - w Sanilac były dwa małe mostki kilkadziesiąt centymetrów nad wodą, ale chwiały się straszliwie!


W następnym odcinku będzie chyba o latarniach, te przynajmniej się nie chwiały (ale za to było wyłażenie na wysokość :)

Brak komentarzy: