środa, 29 maja 2013

1333. opowieści latarniane

Latarni na brzegach michigańskiej rękawicy oraz Górnego Półwyspu jest masa - poniższą mapkę pożyczyłam z tej strony, na której można sobie przejść do większej wersji, a stamtąd do szczegółowych informacji na temat każdej z budowli.

 
My w weekend obejrzeliśmy cztery z nich, a każda była trochę inna i z wyglądu, i z historii. Coraz bardziej przywiązuję się do latarni - jeszcze trochę i wejdą na tę samą półkę ulubionych obiektów, gdzie siedzą obecnie witraże, mosty i mozaiki :)
 
Pierwszą latarnię - Port Austin Reef Lighthouse na samym niemal czubku Kciuka - oglądaliśmy jedynie z daleka, bo znajduje się ona kilka kilometrów od brzegu. Słabo ja widać nawet z końca długaśnego molo. W Visitor Center dla ciekawskich przygotowano model z przekrojem. Tutaj można sobie obejrzeć zdjęcia z bliska. 
 



Drugą - Pointe Aux Barques z 1857r. - można było nie tylko zobaczyć z bliska, ale i zwiedzić od środka! 
 
Żałowaliśmy przez chwilę, że nie umiemy nurkować, bo w okolicy latarni jest masa wraków - różne źródła podają różne ich liczby, od 10 do ponad setki. Założono tam nawet coś na kształt podwodnego rezerwatu wraków. Myślałam z początku, że to jakaś wielka niezwykłość, ale takich rezerwatów jest cała seria


Zadowoliliśmy się obejrzeniem małego muzeum w domku latarnika - można było nawet wejść "na pokoje".


Potem zaś wspięliśmy się po 89 stopniach aż do platformy, na której stoi świecące ustrojstwo - latarnia nadal działa, jest zdalnie sterowana przez US Coastguard. Jeszcze chyba nie byliśmy nigdy tak blisko działającej lampy latarnianej!




 
 

Lake Huron

 Do latarni numer trzy zjechaliśmy na południe, do Port Huron, zainstalowawszy namiot w parku stanowym. (Odkryliśmy przy tym, że domek się nieco sypie, na jednym z rogów pojawiły się dziury - prawdopodobnie powstały podczas ostatniego noclegu na wydmach w Kolorado, kiedy z powodu wichury trzeba było do środka napakować głazów, gdyż nie byliśmy gotowi na podróż balonem. Najtańszy z najtańszych namiocików był jednak podczas swego żywota niezwykle dzielny, zjechał z nami tysiące kilometrów od Alaski po Florydę i od Michigan po Nowy Meksyk, chroniąc nas przed burzami piaskowymi i wodnymi oraz niejedną wichurą. Może rzeczywiście pora przejść na emeryturę...)

Wracając jednak do latarni - w Port Huron oglądaliśmy Fort Gratiot Light z 1829 r., najstarszą latarnię w Michigan. Stoi sobie ona tam, gdzie jezioro Huron "wpływa" do wspomnianej wczoraj rzeki St. Clair - przyglądałam się dość długo wodzie w tamtej okolicy i nie mogło mi się pomieścić w głowie, że takie wielkie jezioro mieści się jakoś w stosunkowo niewielkiej rzece :)  

Cenny punkt połączenia dwóch wód obecnie znajduje się na terenie należącym do Straży Wybrzeża, a przed zbudowaniem latarni był tam rzeczywiście fort, powstały w 1814r., ale po niecałej dekadzie opuszczony. Kiedy z kolei w 1825 r. otwarto kanał Erie, ruch na jeziorach znacznie się zwiększył i dla jego usprawnienia postanowiono zbudować w tym miejscu latarnię. Kongres przeznaczył na to $3500 - dziś za taką kwotę można sobie kupić mocno używany samochód :)
 

Na koniec wreszcie mamy całkiem inną latarnię - pływającą. Nie wiedziałam nawet, że takie istnieją! Huron Lightship zbudowano w 1920 r. i aż do emerytury w 1970 r. statek świecił i trąbił (nadając sygnały prowadzące żeglarzy we mgle) w różnych regionach jezior Michigan i Huron. Była to ostatnia pływająca latarnia na Wielkich Jeziorach, a dziś znajduje się w niej muzeum. 

Niestety, przybyliśmy za późno, by je zwiedzić, ale i z wierzchu widok jest całkiem ciekawy.


 
 Latarnie mamy zatem z głowy - na kolejne odcinki zostały jeszcze mosty!

Brak komentarzy: