My w weekend obejrzeliśmy cztery z nich, a każda była trochę inna i z wyglądu, i z historii. Coraz bardziej przywiązuję się do latarni - jeszcze trochę i wejdą na tę samą półkę ulubionych obiektów, gdzie siedzą obecnie witraże, mosty i mozaiki :)
Pierwszą latarnię - Port Austin Reef Lighthouse na samym niemal czubku Kciuka - oglądaliśmy jedynie z daleka, bo znajduje się ona kilka kilometrów od brzegu. Słabo ja widać nawet z końca długaśnego molo. W Visitor Center dla ciekawskich przygotowano model z przekrojem. Tutaj można sobie obejrzeć zdjęcia z bliska.
Drugą - Pointe Aux Barques z 1857r. - można było nie tylko zobaczyć z bliska, ale i zwiedzić od środka!
Żałowaliśmy przez chwilę, że nie umiemy nurkować, bo w okolicy latarni jest masa wraków - różne źródła podają różne ich liczby, od 10 do ponad setki. Założono tam nawet coś na kształt podwodnego rezerwatu wraków. Myślałam z początku, że to jakaś wielka niezwykłość, ale takich rezerwatów jest cała seria.
Zadowoliliśmy się obejrzeniem małego muzeum w domku latarnika - można było nawet wejść "na pokoje".
Potem zaś wspięliśmy się po 89 stopniach aż do platformy, na której stoi świecące ustrojstwo - latarnia nadal działa, jest zdalnie sterowana przez US Coastguard. Jeszcze chyba nie byliśmy nigdy tak blisko działającej lampy latarnianej!
Lake Huron |
Do latarni numer trzy zjechaliśmy na południe, do Port Huron, zainstalowawszy namiot w parku stanowym. (Odkryliśmy przy tym, że domek się nieco sypie, na jednym z rogów pojawiły się dziury - prawdopodobnie powstały podczas ostatniego noclegu na wydmach w Kolorado, kiedy z powodu wichury trzeba było do środka napakować głazów, gdyż nie byliśmy gotowi na podróż balonem. Najtańszy z najtańszych namiocików był jednak podczas swego żywota niezwykle dzielny, zjechał z nami tysiące kilometrów od Alaski po Florydę i od Michigan po Nowy Meksyk, chroniąc nas przed burzami piaskowymi i wodnymi oraz niejedną wichurą. Może rzeczywiście pora przejść na emeryturę...)
Wracając jednak do latarni - w Port Huron oglądaliśmy Fort Gratiot Light z 1829 r., najstarszą latarnię w Michigan. Stoi sobie ona tam, gdzie jezioro Huron "wpływa" do wspomnianej wczoraj rzeki St. Clair - przyglądałam się dość długo wodzie w tamtej okolicy i nie mogło mi się pomieścić w głowie, że takie wielkie jezioro mieści się jakoś w stosunkowo niewielkiej rzece :)
Cenny punkt połączenia dwóch wód obecnie znajduje się na terenie należącym do Straży Wybrzeża, a przed zbudowaniem latarni był tam rzeczywiście fort, powstały w 1814r., ale po niecałej dekadzie opuszczony. Kiedy z kolei w 1825 r. otwarto kanał Erie, ruch na jeziorach znacznie się zwiększył i dla jego usprawnienia postanowiono zbudować w tym miejscu latarnię. Kongres przeznaczył na to $3500 - dziś za taką kwotę można sobie kupić mocno używany samochód :)
Na koniec wreszcie mamy całkiem inną latarnię - pływającą. Nie wiedziałam nawet, że takie istnieją! Huron Lightship zbudowano w 1920 r. i aż do emerytury w 1970 r. statek świecił i trąbił (nadając sygnały prowadzące żeglarzy we mgle) w różnych regionach jezior Michigan i Huron. Była to ostatnia pływająca latarnia na Wielkich Jeziorach, a dziś znajduje się w niej muzeum.
Niestety, przybyliśmy za późno, by je zwiedzić, ale i z wierzchu widok jest całkiem ciekawy.
Latarnie mamy zatem z głowy - na kolejne odcinki zostały jeszcze mosty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz