Wróciliśmy szczęśliwie z naszej karaibskiej wyprawy - piraci nas nie napastowali, a i w wiadomościach nie było nic o naszym statku, bo się nie popsuł (w ostatnim miesiącu cztery statki naszego przewoźnika się były popsuły i ludzie podchodzą do takich wycieczek trochę bardziej sceptycznie). Plany eksploracyjne na poszczególnych wyspach zostały w większości zrealizowane, a nawet pojawiło się kilka serendypii.
Zapraszam zatem, kto chętny, na nieco opowieści - i od razu mówię, że poniższe zdjęcie to NIE nasz statek, choć wygląda malowniczo :)
Tak naprawdę trzeba jednak zacząć od map. Puerto Rico (jakoś wolę tę nazwę od zwyczajnego Portoryko) znajduje się tu:
San Juan leży na północnym brzegu...
...częściowo na wysepce, połączonej z wyspą-matką trzema mostami:
Na zdjęciu satelitarnym jesteśmy jeszcze bliżej Ziemi i patrzymy na stare miasto, które znajduje się na UNESCO-wej liście dziedzictwa światowego, głównie ze względu na fortyfikacje - zaznaczyłam poniżej dwie najważniejsze twierdze, San Cristobal i El Morro.
Zrzuciliśmy bagaże na statek najprędzej jak się dało i zmieniwszy odzież zimową na letnią popędziliśmy zwiedzać. Od razu rzuciły się w oczy charakterystyczne błękitne bruki - ulice wyłożone kostkami balastu, przywożonymi kilkaset lat temu na statkach i zostawianymi tutaj, gdy ładowano na nie cenne egzotyczne towary.
Kolorystyka uliczek, dość oczobipna, od razu podbiła moje serce.
Nie minęła godzina, a już byliśmy pod San Cristobal.
W upale wydrapaliśmy się na górną grzędę, skąd można było rzucić okiem na nowoczesną część miasta...
...na morze po północnej stronie...
...oraz na zatokę po stronie południowej, gdzie zacumował nasz statek. Jego czerwony ogon stanowi bardzo cenną cechę (oprócz tego, że jest rurą wydechową) - widać go z daleka i gdy później turlaliśmy się wypożyczonymi autami, jego widok zawsze napawał nas radością.
Na fortyfikacjach znajdują się liczne garity - symbol San Juan do tego stopnia, że umieszcza się go na tablicach rejestracyjnych, w formie fotografii albo rysuneczku, jak poniżej:
Każdy, rzecz jasna, pcha się do garity w celu uwiecznienia swej obecności w San Juan; występuję tu z nieodłączną żółtą teczuszką, w której mieściły się nasze dokumenty podróżne oraz ściągi z cyklu "Szkieukowy przewodnik po Karaibach".
Twierdza ma też spory dziedziniec...
...oraz zatrzęsienie wyjść, wejść i tuneli. Przy jednym z nich jest cela, gdzie na ścianie więzień wymalował okręt:
Po krótkiej konsultacji ze strażnikami udało nam się namierzyć drugą serię statków - tym razem w słońcu, na okiennicach; prawdopodobnie wyskrobali je stacjonujący tam oficerowie.
Z San Cristobal widać też drugą twierdzę - El Morro; pójdziemy tam jutro, wędrując sobie starymi murami ponad widoczną na poniższym zdjęciu wioseczką La Perla - niestety slumsową, pomimo tak malowniczej nazwy. Słońce zniżało się powoli ku zachodowi i cała okolica zanurzyła się w złocistym poblasku i lekkiej mgiełce od fal rozbijających się o skalisty brzeg...
2 komentarze:
obłęd po prostu!!! a u nas jeszcze zima na całego - śnieg i mróz, brrrr...
a przesyłka (craftypantkowa) już do mnie dotarła cała i zdrowa, serdecznie dziękuję!!! :*
Kolorowe domki są cudowne! Wspaniała wyprawa :)
Prześlij komentarz