czwartek, 1 listopada 2012

1228. puścić T z aparatem, czyli raport z okolicy bliższej i dalszej

Zaczniemy od okolic dalszych - na północny wschód od nas. T uczestniczył w budowie ogromnego domu nad samiuśkim jeziorem Michigan. Dojazd dość paskudny, bo nie ma sprzyjającej autostrady, turlać się trzeba opłotkami, ale za to można przed pracą złapać taki oto widok z placu budowy:


Mieszkańcy właśnie takie będą miewali atrakcje o poranku...


...a takie w dzień - plus prywatna plaża z garażem na łódź, minus klamoty budowlane:


Jeśli chodzi o zdjęcia z wnętrza, najbardziej podoba mi się to, z niezwykłymi promieniami... moim zdaniem należało sprawdzić, na co w tej wodzie wskazują! A teraz już przepadło.


I jeszcze jedna fotka milijona patyków. Wyliczenie całości drewna potrzebnego na ten obiekt ponoć nie jest możliwe, bo określić by to można jako "cała góra", a i tak mijałoby się to z celem, bo gdzie składować ową górę? Przyjeżdża więc etapami, zależnie od potrzeb.


Okolica bliższa - nareszcie pozatykano dziury po drzewach wywalonych w lecie przez mini-tornado przelatujące przez nasze osiedle.


Pozatykano je drzewkami z Kolorado... ech, pewnie chodzi o nazwę gatunku, ale co tam, będziemy sobie wyobrażać, że przybyły właśnie stamtąd.


Ostatnio, gdy docierały do nas resztki Sandy, cieszyliśmy się wyjątkowo kolorowymi zachodami słońca:


I wreszcie okolica bliziutka - jesień dotarła do naszego klonika, który T przyciął conieco, więc może będziemy mieć coś na kształt bonsai?


Brak komentarzy: