wtorek, 23 października 2012

1223. mokasyny i tomahawki, czyli indiańska zupa językowa

Podjęłam dziś pierwszą próbę ugotowania tortilla soup - meksykańskiej śmieciówy podawanej z kawałkami czipsów tortillowych (oraz awokado, co mnie trochę niepokoiło - jak to, awokado na ciepło? W ciepłym otoczeniu?)

Zupa wyszła bardzo fajna, tylko niedosolona, ale to się bardzo łatwo dało naprawić; czekam, aż się do jutra przegryzie, smaki się wymieszają  i będzie jeszcze lepsza. Przepis, jakby ktoś był ciekawy, znajduje się tu - nieco go zmodyfikowałam, zamiast zielonych papryczek chile z puszki dając żywe, na samym początku przysmażając je z czosnkiem i cebulą.

.
Jeden ze składników zupy to hominy - nie udało mi się znaleźć polskiego odpowiednika (jeden słownik proponował mamałyga, ale to NA PEWNO nie to :). Hominy to rodzaj kukurydzy, której ziarna uległy procesowi nixtamalizacji - kto ciekawy, niech sobie o szczegółach poczyta. Ja biegiem lecę do analizy słowa, bo okazuje się, że hominy wzięło się z języka przysłowiowych starożytnych Indian, którzy nazywali się Powatanowie i zamieszkiwali tereny dzisiejszego stanu Wirginia. (Na marginesie dodam, że hominy używali też Czirokezi, ach, jak to egzotycznie brzmi! Jak również ludy zamieszkujące obecny Meksyk i Gwatemalę, ze trzy tysiące lat temu.)

Obecnie Powatan jest niewiele - w 2000 roku pochodzenie czysto powatańskie deklarowało mniej, niż 500 osób w całych Stanach, razem z mieszańcami można się ponoć doliczyć koło dwóch tysięcy. Język też praktycznie wymarł, ale zachowały się zapożyczenia, które to odkrycie sprowokowało cały niniejszy wpis. Otóż powatańskie są też mokasyny i tomahawki! A spodziewałabym się, że pochodzą raczej od jakichś sławniejszych Indian: Irokezów, Navajo, Apaczy itp.

Wśród tych zapożyczeń jest też opos czyli dydelf, a także raccoon - popularny na naszych terenach zwirz leśno-śmietnikowy. Oficjalnie nazywa się szop pracz, ale konia z rzędem temu, kto usłyszy to określenie wśród tutejszej Polonii. Mówi się RAKUN i już - śmiem przypuszczać, że wiele osób nawet nie skojarzyłoby, co to szop pracz. Nawet my - z całą świadomością pongliszowania - przyjęliśmy ten wyraz do naszego słownika. I okazuje się, że w tym momencie mówimy po indiańsku.

I tym sposobem zajęcia zupne poszerzyły mi horyzonta językowe, a lekcję sponsorował wujek Google wraz z ciocią Wikipedią :)

1 komentarz:

Ev (ZielonaKrówka) pisze...

:) lubię wzbogacać słownictwo o poranku.