Niedzielę w większości spędziłam przy kraftowym stole, klejąc głównie kartki świąteczne na nadchodzący kiermasz, ale udało mi się też skończyć brązowe pudełko, zaczęte jeszcze na poprzednim kiermaszu, z cytatami o tematyce książkowo-czytelniczej. Ozdóbki wszystkie wreszcie są, można było wykonać ostatni krok, czyli sklejenie trzech kartonowych warstw.
Mam też kolejne pudełko - fioletowo-różowe, ale jeszcze trzeba dołożyć cytaty. Na razie nie mogę się zdecydować na temat, cóż może pasować do takiego zestawu kolorystycznego? Może coś o przyjaźni na ten przykład, o.
W zupełnie innych barwach - pomarańczowo-brązowo-żółtych - zajmowałam się też stronami gromadziennikowymi o jesiennych wycieczkach z Alicją, ale to też nie jest jeszcze dokończone. I wspomniane kartki świąteczne takoż nie, bo brakło mi wnętrz, to znaczy karteluszek na życzenia, które biorą się ze starych papierów firmowych, mieszkających w pracy, bo tu też znajduje się gilotyna o industrialnej mocy, nadająca się do ich przycinania.
Tak, że dziś chyba będzie Wieczór Wielkiego Kończenia.
A poza tym wydarzeniem weekendu był zakup biletu do Polski, któremu towarzyszył istny cud! Planowałam mianowicie wylot do PL w środę wieczorem, przed Dziękczynieniem, bo na tyle starcza mi urlopu. Wynegocjowałam jednak doczepienie jeszcze jednego dnia chorobowego (co w zasadzie jest nielegalne, bo chorobowe to chorobowe, nie należy sobie nim przedłużać urlopu) i jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że LOT we wtorki nie lata, a inne kombinacje albo są o wiele droższe, albo trzeba lecieć... trzydzieści godzin, niczym do Azji.
Zasiadłam więc wczoraj wieczorem do zakupu, już zrezygnowana i zdecydowana na wylot w środę, ale myślę sobie - sprawdzę jeszcze raz. I własnym oczom nie wierzyłam - po kilku dniach grzebania pojawiła się opcja w Lufthansie, i to idealna! Wylot we wtorek wieczorem, więc spokojnie zdążę pójść do pracy; przystanek w Monachium, które to lotnisko bardzo lubię; wylot z Krakowa w drodze powrotnej po 9 rano, więc też nie trzeba się zrywać w środku nocy.
Cena tylko kilka $$ wyższa, a do tego unika się podróży LOTem, za co można by mnie odsądzać od czci i wiary za brak patriotyzmu, ale poprzednia przygoda z tą firmą, poczynając od mega-ogona już tu, na O'Hare, poprzez fatalną obsługę i stresującą przesiadkę w Warszawie raczej nie skłania do współpracy. Poza tym LOT tkwi najwyraźniej w epoce króla Ćwieczka, bo nawet maleńka stacja benzynowa na środku pustyni w Nowym Meksyku ma czytnik do kart kredytowych, a stoisko Polskich Linii Lotniczych na jednym z największych lotnisk na świecie nadal wszystko robi ręcznie.
Zastanawiam się tylko, dlaczego nikt nie chce siedzieć w 39. rzędzie? W obie strony był cały wolny... T ma teorię, że w razie wypadku tam właśnie następuje przełamanie kadłuba. Hm. Na przekór temu domniemaniu wybrałam sobie tamże miejsce przy oknie z nadzieją, że może zostanie obok mnie wolny fotel :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz