Ze starożytniej cywilizacji w postaci opisywanego w poprzednim odcinku relacji Pueblo de Taos pojechaliśmy jeszcze tego samego dnia w naturę - do
Kasha-Katuwe Tent Rocks National Monument. T wygrzebał to miejsce na
jakiejś mapie, a ja - przyznam się - w życiu o nim nie słyszałam.
Dla porządku trzeba zaznaczyć, gdzie się znajdujemy - w
północno-środkowej części Nowego Meksyku, stosunkowo niedaleko Santa
Fe i Albuquerque.
Pomnik narodowy leży na terenach należących do Indian Kocziti, którzy od
co najmniej 700 lat zamieszkują pobliskie pueblo i mimo, że K-K posiada
status narodowy, czyli można powiedzieć rządowy, może z dowolnej chwili
zostać zamknięte przez gubernatora plemiennego z Cochiti właśnie.
Miasteczko samo w sobie wielkie nie jest i przy pobieżnym przejeżdżaniu
nie robi raczej wielkiego wrażenia, choć znajduje się na kolejnej
narodowej liście - tym razem miejsc historycznych. Zaintrygowała nas
natomiast ogromna, widoczna z dala ciemna struktura: coś jak woda, ale
przecież jakże by woda stała pionowo?
Trochę nam ten widok mieszał w percepcji, aż znaleźliśmy się u
podnóża struktury - okazało się, że to tama ziemna, jedna z większych na
świecie! Rzeczywiście, ciągnie się jak przysłowiowym okiem sięgnąć i
wnet by się człek zastanawiał, czy warto było sypać taką straszną stertę
gleby, bo zdaje się, że tkwiące za nią jezioro (którego nie
zobaczyliśmy) nie jest zbyt imponujących rozmiarów. Tama ma jednak
głównie znaczenie przeciwpowodziowe, więc z pewnością sens jest.
Zatrzymaliśmy się na chwilę pod tamą, gdzie wypływa spod niej maleńka - w porównaniu z ziemnym wałem - Rio Grande:
Na marginesie dodam jeszcze, że tubylcy posługują się językiem
keresańskim, stanowiącym język izolowany, co oczywiście oznacza, że mówi
się nim tylko na tym terenie i nigdzie więcej na całym wielkim świecie!
Liczba mniej i bardziej płynnie wygadanych użytkowników wynosi w tej
chwili niecałe 13 000, a przy tym podejmuje się wysiłki w celu jego
zachowania, więc chyba jest światełko w tunelu. Intrygują mnie zawsze
takie egzotyki, więc ucieszyła mnie bardzo wiadomość, że Kasha-Katuwe to
właśnie próbka tego języka, oznaczająca "białe klify".
A skąd się wzięły tytułowe bajeczne kominy? Ano - z ciotki
wikipedii. Szperałam sobie i przeskakując z hasła w hasło dowiedziałam
się, że podobne czubate skały występują przykładowo w Kapadocji, oraz że
taka formacja - nagromadzenie pyłów wulkanicznych obrobione następnie
przez erozję w fantastyczne, szpiczaste kształty - to bajeczne kominy, w
angielskim języku nazywane również hoodoos.
Chyba już starczy tego wstępu, więc przejdźmy niniejszym do
zwiedzania. Uiściwszy opłatę w budce, gdzie młodzieniec objaśniał nam
istotę pomnika z takim zaangażowaniem, że aż się tym objaśnianiem był
zakrztusił, pojechaliśmy najpierw na sam koniec trasy, gdzie droga
prowadzi na szczyt płaskowyżu, a tam wyjedzone kaniony i górki można
sobie obejrzeć niemal z lotu ptaka.
Poszliśmy sobie też na małą pętelkę, gdzie zadziwiały nas wielkie
kaktusy cholla (prawdopodobnie Cylindropuntia imbricata, które po
wysuszeniu stają się długimi rurkami i czasem używane są jako laski) i
prickly pears - opuncje z owockami jako żywo przypominającymi
rzodkiewki, tylko umieszczone w dziwnym miejscu.
Potem zaś zjechaliśmy z powrotem na początek szlaku pieszego.
Szlaczek, szczególnie pod względem długości, wydawał się niegroźny;
straszyła jedynie nieco wieść, że idzie się sporo po piasku, a piasek,
jak wiadomo, mieli się pod stopami i jest męczący. Aleśmy byli w
błędzie!
Piaseczek okazał się całkiem przyjazny, a co więcej, stanowił
podłoże w miejscach, których niezwykłość pochłaniała całą uwagę i
skłaniała do ciągłego patrzenia w górę, a jednocześnie zadziwiania się
nieziemskimi kształtami skał i wąskością przesmyków. Toż to slot canyons
- nie wiem, jak takie kanionki zwą się po polsku oficjalnie i
geologicznie; na potrzeby własnych zachwytów ustaliliśmy, że będziemy
nazywać je szczelinowymi. Mamy w naszej wyprawowej klasyfikacji
kategorię "takich miejsc nie ma" i właśnie bajeczne kominy do niej się
kwalifikują.
Po kanionie szczelinowym zrobiło się baaaaardzo pod górę - ścieżka
prowadziła wertepiastymi zygzakami po stromym zboczu i co chwilkę trzeba
było się zatrzymywać celem odbycia regeneracji. (Zawsze się
zastanawiam, czy jestem cienias, czy to może różnica kilometra z hakiem w
wysokości nad poziomem morza w porównaniu z miejscem zamieszkania;
oczywiście fajniej byłoby zwalić wycieńczenie na brak tlenu w powietrzu,
ale znajomi spece raczej nie wspierają tej teorii :).
Napotkani
wracający i potem ociekający powtarzali jednak, żeby się nie poddawać,
bo widok jest absolutnie wart wypruwania sobie żył po stromiźnie.
No i był! Tyle, że ze szczytu dojrzeliśmy również majaczący bardzo
daleko (w pionie i poziomie) parking... i troszkę nas to ścięło, ale
wiadomo, że w dół zawsze łatwiej.
I jeszcze jeden widoczek, z samego końca wędrowania, niedaleko parkingu:
Stupaliśmy się bardzo, ale nabraliśmy też całe płuca zachwytów. W ramach
bonusu doznaliśmy jeszcze później małej przygody w postaci obławy na
pijanych kierowców - było niedzielne popołudnie, a że niestety rdzenni
mieszkańcy miewają tendencje do nadużywania wody ognistej, a następnie
prowadzenia w sposób piracki pojazdów mechanicznych, to i inni rdzenni
mieszkańcy w policyjnych mundurach organizują zasadzki. "Nasz" policjant
sprawdził jedynie prawo jazdy T, zdziwił się ciut, co robimy tak
dealeko od domu, a następnie, przygwożdżony niewinnością wyzierającą z
Tomkowego oblicza, odstąpił od dalszego sprawdzania. Przy okazji zaś
dowiedzieliśmy się, że to, co u nas nazywa się DUI - Driving Under
Influence - na ichnich terenach zwane jest nieco inaczej, DWI - WITH
Influence. Jeden kraj, a dwa oficjalne określenia.
I na tym koniec na dzisiaj - zawijamy na nocleg do Socorro, a w
następnym odcinku RADIOTELESKOPY, bo sama się już nie mogę doczekać!!!
4 komentarze:
piękne miejsce! świetna trasa. aż zazdraszczam :). pozdrawiam mocno, e. :)
Wypisz-wymaluj Kapadocja w Turcji, zwłaszcza grzybki.
czyż to nie jest niesamowite, że w takich odległych miejscach wytworzą się bardzo podobne formacje? I takie niezwykłe?
Niekiedy - jak widać, jest podobne miejsce bliżej PL, jakby co :)
:) ja w pierwszej chwili też byłam przekonana, że to zdjęcia z Turcji :). kto wie, może kiedyś. pięknie nieludzko! ściskam, ewelina.
Prześlij komentarz