W sobotni wieczór spędzony w dwumieście Urbana-Champaign, jakieś dwie i pół godziny stąd w kierunku z grubsza południowym, postanowiliśmy wsadzić nos na tamtejszy uniwersytet. (TU można sobie poklikać na mapę i pooglądać zdjęcia.) Nas zainteresowało Pollinatarium, czyli niewielki oddział poświęcony roślinom i ich zapylaczom, a w szczególności ich program dla zwykłych śmiertelnikow pod hasłem "Oglądamy nocne owady".
W drodze mieliśmy pewne wątpliwości nawigacyjne - adresu doszukać się nie idzie, więc GPS odpada, a mapka wskazuje, że wjechać należy w drogę prowadzącą do stodoły, kupy siana i ściany drzew. W ścianie otwiera się jednak przecinka i tak leśnym duktem docieramy do malowanej budy, przed którą stoi sobie zardzewiała skulptura. Mamy nadzieję, że nocni goście będą jednak mniejsi i że czarna szklarnia z tyłu nie służy do zamykania przypadkowych gości.
Nie minęło wiele czasu, a Pani Entomolog z rozwichrzonym krętym włosem przyniosła pudło pudełek do łapania robaków...
...a pudełka te są nader cwane, bo każda przykrywka jest lupą, którą można nakładać z obu stron (bardzo pomocne w chwili ekscytacji wynikającej ze złapania ciekawego okazu), a dla orientacji w rozmiarze jest jeszcze na dnie centymetrowa kratka.
Dostaliśmy też siatki...
...i najpierw, zanim zapadł zmrok, poszliśmy w odrestaurowaną prerię łapać pierwsze eksponaty (które potem się wypuszcza).
Upolowaliśmy od razu COŚ, co Entomolog w Kraciastej Koszuli bez wahania określił jako baby assassin bug - po polsku, zdaje się, ta grupa nazywa się zajadkowate.
Główne żniwa miały odbyć się jednak przy prześcieradłach rozwieszonych w trzech punktach...
...i opatrzonych specjalnymi lampami.
Zgromadzone chroboki wnosiliśmy do wnętrza malowanego budynku, gdzie oglądaliśmy je sobie pod mikroskopem.
W ten sposób zaliczyliśmy co najmniej tuzin nocnych gości, bo wymienialiśmy się pudełkami z innymi uczestnikami imprezy, szczególnie z Panem z Brwiami, w których włosy miały ze dwa cale długości i dżentelmen ów, przy swoich patykowatych nogach i ogólnie cienkiej, a długiej posturze i grubych okularach, sam przypominał jakiegoś egzotycznego owada. Oto częściowa i bardzo nienaukowa lista znalezisk:
- stag beetle - chrząszcz jelonkowaty
- western corn rootworm - stonka kukurydziana
- water beetle - zdaje się, że spokrewnione z krętakami, które kiedyś sfilmowaliśmy
- leaf hopper
- green stink bug - zielony śmierdziel przypominający pod mikroskopem biegającą kapustę, czyli prawdopodobnie odorek zieleniak (nie po raz pierwszy muszę się uśmiechnąć na widok polskich nazw :)
- cucumber bug (kuzyn stonki kukurydzianej)
Jeśli ktoś był dzielny i dojechał do niniejszego miejsca, to jeszcze dodam, że w pollinatarium można było obejrzeć pszczoły w cienkim ulu z pleksi. Można też było ich posłuchać, przykładając ucho do metalowej siatki w kilku miejscach... ale ten bzyk brzmiał raczej groźnie, niż fascynująco.
No i jeszcze były stare ule - tu z kręconej słomy, gdzieś z Illinois...
...a tu gliniany ul z epoki wiktoriańskiej, z terenów Niemiec. Uli w takich kształtach się już raczej nie używa, bo niestety chcąc pozyskać mjut (jak napisałby Kubuś Puchatek), najczęściej niszczyło się rój.
No i tyle na razie. A jeszcze kwiatki, jeszcze samoloty, statki, mosty, zarośla...
1 komentarz:
Nie trzeba być wytrwałym by przeczytać. Powiem nawet, że Twoje relacje czytam z chorą fascynacją ;). I to miejsce wydaje się fantastyczne! W Polsce pewnie takiego nie ma, choć poszukam w wolnej chwili czegoś w tym temacie. Chętnie bym coś złapała^^.
Prześlij komentarz