Od kilku dni grzebię w redakcji w archiwalnych zdjęciach (MOCNO archiwalnych, sięgających i sto lat wstecz), przygotowując prezentację na światowy kongres perfumeryjny, który organizujemy w przyszłym tygodniu. Kapitalne zajęcie, odskocznia od codziennych obowiązków - i aż uśmiecham się, oglądając wszelakich ważnych wąsaczy, wielkie bale, stare machiny, zdjęcia z podróży. Na pierwszym miejscu ulubionych znalazł się niejaki Dr Ernest Guenther, którego postać zaciekawiła mnie do tego stopnia, że ukleiłam strony w art journalu, korzystając ze starego atlasu, zdjęcia eukaliptusa i różnych ścinków.
Gdyby dziś ktoś wybrał się w podróż w takim zestawie odzieżowym, to spotkałby się co najmniej z dziwnymi spojrzeniami (T bardzo się cieszy, że do wycieczkowych szortów nie musi zakładać krawatu ani skarpet po kolana.) Ale w latach dwudziestych - trzydziestych zeszłego wieku zapewne był to szczyt podróżnej elegancji!
A tutaj trochę starszy dr Guenther, nadal elegancki:
A cóż mnie tak zaciekawiło w tym panu? Otóż objechał kawał światu (chyba tylko na Antarktydę nosa nie wsadził) zbierając dane o olejkach eterycznych, z których to danych powstało potem ogromne dzieło, zdaje się, że sześciotomowe. W tamtych czasach wiedza ta była dość pobieżna i niezorganizowana, więc jego książki stanowiły bardzo cenną pozycję, ponoć jeszcze niedawno traktowano je z wielkim szacunkiem ze względu na wartość zawartych w nich informacji.
Ponoć mamy gdzieś na zakładzie pamiętniki tego pana z jego wypraw - coś mi się majaczy, że wiele lat temu widziałam jakieś pożółkłe maszynopisy ze starymi zdjęciami; może to właśnie to? Wypatrzyłam pudła, które mogą je zawierać, ale mieszkają w wielkiej klatce, gdzie księgowość trzyma swoje archiwa, więc muszę się uśmiechnąć o klucz. Kto wie, może uda mi się dobrać do jego gromadzienników?
W archiwalnych zdjęciach były też skany starych okładek naszego magazynu, który wtedy nosił trochę inną nazwę - oto najpierwsiejsze wydanie z 1906 roku:
A tu nieco nowsze:
Co się zaś tyczy moich skromnych stroniczek - eksperymentowałam na nich z zakupionymi tydzień temu glimmer mistami:
Oraz nowymi pieczątkami ze zielskiem:
Oraz z proszkami do embossingu Fran-tage - taki dziwny produkt, proszek z gruzełkami, dzięki czemu po podgrzaniu, najlepiej od tyłu, daje urozmaiconą fakturę, trochę kostropatą.
No a co z tytułowymi kubebami? Otóż w trakcie grzebania natknęłam się na hasło cubebs oraz poniższe zdjęcie, i oczywiście trzeba było zajrzeć do wiki, bo takiemu zabawnemu słowu przecież nie można darować. Okazuje się, że to egzotyczna roślina - pieprz kubeba - stosowany od wieków w medycynie, żywności, perfumerii, a nawet w papierosach.
Proszę państwa - oto kubeby!
2 komentarze:
Świetny post i Kubeby faktycznie niezłe - też ich wcześniej nie znałam :)
To mi wygląda na ziele angielskie czyli piment
Prześlij komentarz