Jedziemy dziś na małą wycieczkę, bo przecież nie można nie zapisać, że w zeszłą niedzielę dziadkowaliśmy i babciowaliśmy - nie planowaliśmy w sumie wychodzenia z domu, bo przepowiednie pogodowe niczego dobrego nie wróżyły, ale jakoś się jednak zebraliśmy, tym bardziej, że Alę trochę energia nosiła i trzeba było ją spożytkować.
Pojechaliśmy zatem do miasteczka Batavia, gdzie w okolicach starego wiatraka można się poszwędać nad rzeką i w ogródku japońskim. Nie sądzę, że narodowość ogrodu ma dla Ali znaczenie, ale na wszelki wypadek jej wyjaśniliśmy.
W ogrodzie kwitły przepiękne piwonie:
Wspomniana rzeka - Dziadek Tomek uczył wnuczkę, dziecko bardzo miejskie, co można robić z patykiem:
Nanieśli stertę patyków na most, łamali i wrzucali, obserwując, jak odpływają na falach. Cóż za szczęśliwe czasy, kiedy takie zjawisko wprawia człowieka w stan szczęścia!
Zdjęcie, którego nie powinno się pokazywać Mamie Alicji... nic złego się oczywiście nie stało, tylko wśród tuzina szybko pstrykanych fotek na huśtawce znalazła się i taka krew w żyłach mrożąca klatka :)
W drodze powrotnej zawinęliśmy jeszcze na wielką stację rozładunkową, żeby zobaczyć, w jaki sposób ładuje się do wagonów samochody. Rampy, owszem, były - ale o wiele bardziej zainteresował nas znak o lokomotywach-widmach :) Wyjaśnia on, że nie należy się dziwić, widząc lokomotywę jadącą sobie bez maszynisty, bo w tej okolicy najwyraźniej istnieją pociągi na pilota.
I rzeczywiście, tuż obok stała śliczna żółta lokomotywa, brzęcząca sobie kojąco - a kierowcy ani widu, ani słychu.
Jeśli zaś chodzi o zajęcia domowe, to Alicja w niecałe trzydzieści sekund opanowała trymer - z nożyczek korzysta już od jakiegoś czasu, więc trzeba uważać, żeby ważnych papierów na wierzchu nie zostawiać, bo mogą pójść na przemiał.
Natomiast babcia szkieuka zrobiła małą, trzysztukową serię kartek z kotem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz