Bladźce (słowo, które ukuliśmy z T na potrzebę placków ziemniaczanych - on lubi spalonki, a ja wręcz przeciwnie, bladźce) dostały wczoraj czerwoną akrylówkę i inne ozdóbki:
Tu widać szczegóły - malowanie opalizującą akwarelką, czarny tusz, coby był większy drrrramat, oraz klej ze złocistym brokatem. Warunki świetlne dziś fatalne, od samego rana jest wieczór, więc i zdjęcia są, jakie są.
Przedstawiam pomocników, którzy przyczynili się do metamorfozy:
I na koniec jeszcze jedna wersja podkręconego kwiatka, już wmontowana w kartkę.
Niniejszym wyszłam poza moją strefę bezpieczeństwa, bo nie dość, że kolory nie całkiem moje, to jeszcze kwiatkowy element wystaje poza obszar kartki. Rety.
2 komentarze:
Hmmm, poza Twoja strefa komfortu jest bardzo fajnie, zupełnie nie mam nic przeciwko takim wycieczkom. Kartka wyszła mocna, elegancka, faktycznie nieco inna, ale w całkiem pozytywnym sensie. Kwiatulce okazały się nie tylko sprytne, przydatne i wszechstronne, ale tez natychające:-)
Prześliczna kartka! Też mnie ostatnio wzięło na czerń...
Pozdrawiam
Prześlij komentarz